miejskie wydarzenia

36 książek na 36 lat

3 grudnia 2013

Zrobiłam to. Całkiem publicznie przyznałam się właśnie do tego, ile lat skończyłam dzisiejszego ranka. Zaklinam w ten sposób rzeczywistość – dopóki mogę się przyznać, to znaczy, że jeszcze nie muszę się tego wstydzić 😉 Tak naprawdę, jeszcze kilka dni temu wydawało mi się, że kończę lat 37, więc odkrycie, że jestem o rok młodsza wprawiło mnie w naprawdę doskonały nastrój. Ups – niechcący zdradziłam także, że matematyka nie jest moją mocną stroną…

Tak naprawdę nie mam problemu z obchodzeniem urodzin – u mnie w domu obchodziło się je hucznie, w przeciwieństwie do imienin, które były raczej symboliczne. Poza tym czuję się naprawdę dobrze w swojej skórze – mam lepszą kondycję niż przez ostatnie dziesięć lat, mam energię na wszystko i setki dzikich pomysłów 🙂 I tak jakoś przemknęło mi dzisiaj przez myśl, że sporo z tego, jaka jestem, zawdzięczam książkom, których lektura znacząco wpłynęła na moją osobowość i ukształtowała wartości, które wyznaję. Wiadomo – nie samymi książkami człowiek żyje, wiele rzeczy wpływa na to, kim jesteśmy, ale mam wrażenie, że w moim przypadku książki odegrały naprawdę niepoślednią rolę. Postanowiłam więc wytypować 36 książek, które jakoś mnie zmieniły w ciągu dotychczasowych 36 lat mojego życia.

Zadanie łatwe i trudne jednocześnie. Łatwe, bo 36 to nie tak mało, trudne, bo tych książek było jednak o wiele więcej. Nie wszystkie pamiętam, niektórych ważnych pewnie sobie nawet nie uświadomiłam. W końcu jednak, pokreślona i pomazana, powstała lista. Nie wszystkie zmieściły się na zdjęciu – części nie mam, inne leżą w domu moich Rodziców. Chciałam jednak pokazać chociaż część, bo ich stan świadczy o tym, jak wiernymi były i są mi towarzyszkami i ile czasu razem spędziłyśmy.

1. Zacznę od początku. Na samym spodzie książka, która była chyba pierwszą całkiem samodzielną lekturą. Czytana pod kołdrą z latarką, w nerwach, czy mama mnie nie nakryje. Nie mogłam się jednak oprzeć – „Przygody Koziołka Matołka” Kornela Makuszyńskiego wciągnęły mnie bezlitośnie. Nie śmiejcie się – w tej książce jest wszystko co trzeba. Trochę poezji, szczypta magii, wartka akcja, nieoczekiwane przygody, sympatyczny bohater, misja do wypełnienia. Mój stary egzemplarz gdzieś przepadł, na szczęście moja córka ma swój.

2. „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren – znałam na pamięć, teraz tak samo dobrze zna je Ola. Nie wiem, czy to nie był początek marzeń o życiu na wsi, które zawsze gdzieś mi towarzyszyły, choć chyba jednak już przesiąkłam miejskim życiem na dobre.

3. „Ania z Zielonego Wzgórza” L.M. Mongomery – dziewczynka, która tak kocha marzyć, że zapomina o całym świecie, której duszyczka przesiąknięta jest romantyzmem, która kocha kwiaty, rozmawia z drzewami i patrzy na świat przez różowe okulary zmieniła chyba nie tylko mnie. Dzięki niej pokochałam stare sady, wyspy i poezję Tennysona.

4. Skoro mowa o różowych okularach, winę zrzucam na „Pollyannę” Eleanor H. Porter. Nie raz słyszałam, że jestem nieznośną optymistką. Odpowiada za to dziewczynka, która w każdej sytuacji potrafiła dostrzec dobre strony. Ja się w ogóle wychowałam na takich starociach, przez lekturę wpojono mimochodem wiktoriańskie i edwardiańskie zasady i nigdy się tej staroświeckości całkowicie nie pozbyłam.

5. Kochałam rudowłosą Anię, ale chyba ważniejszą postacią była dla mnie „Emilka ze Srebrnego Nowiu” L.M. Montgomery. Jeśli kiedykolwiek napiszę własną książkę, to Emilka będzie za to odpowiedzialna. Ona też nauczyła mnie, że świat od czasu do czasu przenika Promyk i tylko ci, którzy potrafią patrzeć, mogą skąpać się w jego blasku.

6. „Mała księżniczka” F. H. Burnett miała tak bogatą wyobraźnię, że potrafiła zmienić ubogi pokoik na strychu w salę balową. Dzięki wierze, że świat jest dobry, sala balowa stała się prawdą. Książka o tym, jaką siłę mają marzenia.

7. Tej samej autorki „Tajemniczy ogród” sprawił, że pustkowia są dla mnie najatrakcyjniejszą scenerią. Rozległe wrzosowiska Yorkshire jawią się jako idealne miejsce do życia. Wiadomo, czemu wydaję pieniądze na włóczęgę po pustkowiach Tybetu, a nie lenistwo na greckich wyspach.

8. Tybet i inne bezdroża to także sprawka Alfreda Szklarskiego i jego serii o Tomku. Moja córka nie rozumie jej magii, i się nie dziwię – książki te zestarzały się mocno, dzisiaj postrzegam je jako przeładowane encyklopedycznymi wiadomościami, poza tym dla Oli podróże to coś, co po prostu jest częścią życia. Kiedy czytałam po raz pierwszy „Tomka w krainie kangurów”, Australia była równie nieosiągalna jak Księżyc. Ale nikt nie bronił marzyć.

9. Za to, że nie potrafię usiedzieć dłużej w jednym miejscu i że co jakiś czas pakuję plecak i wychodzę za próg, odpowiadają oczywiście książki. Jedną z mniej chyba znanych, a ważnych dla mnie, jest „Zapach Afryki” Matyldy Pniewskiej, Dominiki Szczechowicz i Anny Tryc. Właściwie nie jest to niezwykła książka, teraz takich wiele. Była to chyba jednak pierwsza książka podróżnicza, jaką czytałam, napisana przez takie całkiem zwykłe dziewczyny, które po prostu miały odwagę pojechać do Afryki. Pierwsza, która sprawiła, że uwierzyłam, że też mogę.

10. Uwierzyłam, spróbowałam, a stało się to możliwe dzięki książce, której już chyba nie mam. Jedyny przewodnik na moje liście – „India” wydawnictwa Lonely Planet. Książka na pierwszy w życiu wyjazd do Azji, łopatologiczna instrukcja, jak przetrwać szok kulturowy. Teraz też kupuję Lonely Planet, korzystam jednak wybiórczo, ale na początku to te przewodniki nauczyły mnie samodzielnego podróżowania.

11. Zostańmy jeszcze przy książkach z dzieciństwa. Zastanawiałam się, skąd się wzięła moja pasja językowa, i doszłam do wniosku, że (nie śmiejcie się!) zaczęło się od Doktora Dolittle. Ten śmieszny człowieczek nauczył się języka zwierząt – fascynowało mnie to i chciałam też nauczyć się rozmawiać z każdym, wszędzie. „Podróże Doktora Dolittle” Hugh Loftinga to też chyba pierwsza podróżnicza książka, którą czytałam.

12. Tato zaraził mnie miłością do „Winnetou” i innych książek Karola Maya. Wódz Apaczów stał się moim idolem, i chyba przez niego nie jestem zbyt wylewna – w końcu Indianin stara się być powściągliwy.

13. Nie samymi podróżami człowiek jednak żyje. Historia nie należała do moich ulubionych przedmiotów w szkole, ale książki historyczne uwielbiałam! Zaczęło się od „Godziny pąsowej róży” Marii Krüger, którą czytałam tyle razy, że chyba każda kartka mojego egzemplarza jest oderwana od innych.

14. Koniec podstawówki przyniósł mi niespodziewane wyróżnienie – moje wypracowanie o „Małym księciu” Antoine’a de Saint-Exupéry’ego dostało specjalną nagrodę i zostało odczytane w radiu. Byłam zdumiona – po raz pierwszy uwierzyłam, że umiem pisać 🙂

15. Moja mama dbała o to, żebym przez lekturę nauczyła się tolerancji dla odmienności. Podsuwała mi dziesiątki książki o ludziach, którzy z różnych przyczyn są inni, a jednak tacy sami. Najbardziej utkwiła mi w pamięci „Dziewczynka spoza szyby” Jadwigi Ruth-Charlewskiej, smutna i radosna zarazem.

16. Ma wrażenie, że lektury sprawiały, że każdy przedmiot w szkole wydawał mi się interesujący. Nauki ścisłe nigdy nie były moją mocną stroną, ale bohaterowie „Tajemniczej wyspy” Verne’a przekonali mnie, że fizyka może być fascynująca.

17. Przez wiele lat byłam przekonana, że będę studiować archeologię. Co więcej – gdy po maturze wychodziłam z domu składać papiery na uniwersytet, miałam wypełnione podanie o przyjęcie właśnie na archeologię (w tramwaju miałam olśnienie, które ostatecznie zaprowadziło mnie na anglistykę, ale to inna historia). Dlaczego archeologia? Przeczytajcie „Dziewczynę z Wyspy Słońca” Moniki Warneńskiej.

18. A potem „Bogowie, groby, uczeni” Cerama. Ta książka przekonała mnie zresztą, że literatura faktu potrafi być bardziej wciągająca niż fikcja.

19. „Odmieniec” Freda Bodswortha to poetycka opowieść o ludziach i gęsiach, o szkockiej wyspie, kanadyjskich lasach. Odkąd ją przeczytałam, marzę o tym, żeby kiedyś pomieszkać na jakiejś wyspie na północy.

20. Tęsknota za lasem, za świadomym życiem to przede wszystkim „Walden” Thoreau. Przeczytany dopiero na studiach stał się olśnienie. Czytałam już wiele podobnych opowieści, choćby tegoroczna lektura książki Tessona, ale to Thoreau jest ojcem takich pisarzy.

21. W lesie nie tylko patrzę i słucham, ale także fotografuję. Mam kilku mistrzów, pierwszym z nich był Jim Brandenburg, twórca kultowego albumu „Chased by the light”.

22. „Grzeczne dziewczynki nie chodzą na biegun” Liv Arnesen – kiedy przeczytacie, że wybrałam się na jakiś maraton po lodzie, będziecie wiedzieli, że takich książek lepiej nie dawać córkom;)

23. „Damien. Góry lodowe i morza Południa” Gerarda Janichona to opowieść o pewnej morskiej podróży. To książka, która sprawia, że uwierzymy, iż jeśli naprawdę czegoś pragniemy, cały wszechświat będzie nam sprzyjał.

24. „Ostatnia okazja, by ujrzeć” Douglas Adams – mistrz science-fiction napisał chwytającą za serce książkę o zaginionych gatunkach, która zmienia serca. Odpowiada za niektóre moje podróże, a także za obsesję na punkcie etycznych zakupów.

25. „Wirunga” Farleya Mowata – czytałam tylko raz i nie mam odwagi sięgnąć po raz kolejny. Ta książka boli, ale jednocześnie inspiruje. Za sprawą bohaterki poszłam na biologię jako na drugi (no dobrze, właściwie trzeci) kierunek.

26. Wiele łez wylałam też nad „Chatą wuja Toma” Harriet Beecher Stowe. Nie chciałabym jej czytać znowu, ale kiedyś podsunę ją mojej córce…

27. „Zaginione miasto Z” Davida Granna – kolejny zapis obsesji i pasji, zaraźliwy, choć przerażający.

28. Eseje Emersona – podczytywane przez lata, idee tego amerykańskiego filozofa wsączyły mi się niezauważalnie pod skórę, czasem łapię się na tym, że myślę jego słowami.

29. Gdzieś po drodze nauczyłam się kochać książki o innych kulturach. Zaczęło się od całkiem niepozornej i mało znanej „Muzyki dla Mohini” Bhattacharyi Babbani – powieści o niezwykłym życiu zwykłej, hinduskiej dziewczyny.

30. Odwagi i wiary w wolność wyboru uczy Ursula le Guin w „Grobowcach Atuanu”, o których dopiero co pisałam. Jest to też jedno z dzieł, które przekonały mnie do fantasy.

31. Jedną z najważniejszych książek mojego życia była, jest i będzie najpiękniejsza książka o zetknięciu z Innym – „Pożegnanie z Afryką „Karen Blixen. Ta opowieść nie tylko uczy zrozumienia i szacunku, ale także pokazuje, jak niezwykłą moc mają słowa, jak za pomocą kilku sylab można złożyć zdanie, które rezonuje w pamięci przez całe lata – „Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong”.

32. Inna książka sprowadziła mnie niespodziewanie na ścieżkę, którą kroczę do dzisiaj, męcząc w nieskończoność swój doktorat i ślęcząc nad kolejnymi rękopisami osiemnastowiecznymi. „Life in the English country house” Marka Girouarda to książka o magicznej mocy – jej lektura zrodziła wieloletnią już fascynację.

33. Podwaliny zostały położone dużo wcześniej. Moja wychowawczyni w liceum, pani Ola Mazurek, pożyczyła mi kiedyś pewną książkę, mówiąc, że jest pewna, że się w niej zakocham i że zmieni moje życie. Żałuję, że nie mogę jej teraz powiedzieć, jak bardzo miała rację. Książką tą była „Duma i uprzedzenie” Jane Austen.

34. Ostatnie pozycje, to najważniejsze dla mnie książki. „Śnieżna pantera” Petera Matthiessena – nie potrafię o niej pisać, zwłaszcza w kilku słowach. Kiedyś już próbowałam, i jeszcze kiedyś spróbuję raz jeszcze.

35. O Bhagavad-gicie za to nie pisałam nigdy. Starożytna mądrość Wed kiedyś zmieniła bieg mojego życia. Nieodwracalnie. Nie wiem, czy kiedyś o tym napiszę. Może kiedy zamiast trzydziestu sześciu będę liczyć siedemdziesiąt książek i lat.

36. Na sam koniec książka – nie-książka. Ręcznie pisany zbiór wierszy, który moja Mama tworzyła przez lata, przepisując ukochane poezje i cytaty do niewielkiego notatnika stał się jedną z najważniejszych lektur mojego dzieciństwa. Mama nauczyła mnie kochać i zapamiętywać poezję, do jej zbioru dopisałam sporo wierszy, które odkryłam już samodzielnie i wierzę, że kiedyś Ola będzie kontynuowała tę tradycję. Notes ten zresztą zasłużył na prawdziwą opowieść i swoje miejsce tutaj, w Mieście Książek.

Uff. Nie było łatwo. Podziwiam, jeśli przebrnęliście przez tę listę. Ciekawa jestem, czy Wasze spisy najważniejszych książek, książek zmieniających życie, byłyby podobne?

A w świetle tego, co właśnie przemyślałam i przelałam na ekran, tym straszniejsze wydaje się nieczytanie wśród dzieci. Kim byłabym bez książek? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Oczywiście – naszą osobowość przede wszystkim kształtują rodzice, krewni, nauczyciele, przyjaciele, a także różne okoliczności i zdarzenia. A jednak to właśnie poprzez książki najłatwiej nauczyć się tolerancji, ciekawości świata, zrozumienia i szacunku dla innych, bo czytając, wchodzimy w cudzą skórę, stajemy się kimś innym i dzielimy jego emocje. A najwięcej formujących lektur trafia się chyba właśnie w dzieciństwie. Choć mogę mieć na ten temat inne zdanie, kiedy zrobię podobne zestawienie za lat, powiedzmy, trzydzieści.

Zachęcam Was do skorzystania z mojego pomysłu i robienia podobnych list! Miły to chyba sposób obchodzenia urodzin, a ja z chęcią poznam Wasze książki i podpatrzę nowe tytuły!


You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply