dzielnica fikcji

Co powiedzieć, mając tylko 100 słów? – Christina Dalcher „Vox”

10 marca 2019

Nastały dobre czasy dla feministycznych dystopii. Powodzenie serialowej wersji „Opowieści podręcznej” doprowadziło do wznowienia powieści Atwood, ukazała się też intrygująca, choć nie pozbawiona wad „Siła” Naomi Alderman. Nawet Stephen King stworzył coś podobnego – „Śpiące królewny”, które napisał razem z synem Owenem.  Książka Christiny Dalcher wpisuje się w ten trend i choć pomysł autorki jest intrygujący, wykonaniu można niestety sporo zarzucić.

Założenia są przerażające, a lektura pierwszych rozdziałów przyprawiła mnie o gęsią skórkę. W Ameryce po wyborach prezydenckich wprowadzony zostaje nowy porządek. Kobietom (w każdym wieku, nawet małym dziewczynkom) wolno wypowiedzieć tylko 100 słów dziennie. Na nadgarstkach muszą nosić bransoletki, które porażają je prądem, kiedy któraś przekroczy ten limit, coraz silniejszym z każdym kolejnym wykroczeniem. Kobietom nie wolno też pisać i czytać, a nawet posługiwać się jakimkolwiek językiem migowym. Nie pracują i są całkowicie zależne od mężów, których posiadanie jest obowiązkowe.

Zmiany zachodzą znienacka, w ciągu kilku miesięcy. Zaczyna się od coraz większego mizoginizmu w przestrzeni publicznej, Amerykanie robią się skrajnie religijni, zmieniony zostaje program nauczania, a chłopcy poddani praniu mózgów. I choć odebranie kobietom wszelkich praw, w tym prawa do własnego głosu wydaje się czymś nierealnym, niemożliwe okazuje się możliwym.

Główna bohaterka to Jean, specjalistka od leczenia afazji, matka czworga dzieci, w tym sześcioletniej dziewczynki, która gaśnie, odkąd założono jej bransoletkę. Kiedy Jean dostaje propozycję chwilowego powrotu do pracy i badań nad serum leczącym afazję, udaje jej się utargować przerwę w noszeniu bransoletek dla siebie i dla córki. Do tego momentu książkę czyta się znakomicie, choć ze zgrozą. Później jednak „Vox” zmienia się w thriller z elementami romansu i traci wiele ze swojej atmosfery. Wartka akcja zastępuje wszelkie niuanse, a o psychologicznym realizmie można zapomnieć. Oczywiście kolejne zwroty akcji sprawiają, że książkę czyta się szybko, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że autorka nie udźwignęła własnego tematu.

Mimo to warto po „Vox” sięgnąć, przede wszystkim dla przerażającej wizji świata, w którym kobietom odbiera się wszelkie prawa w ciągu kilku zaledwie miesięcy. Nic nie jest dane na zawsze – przypomina Christina Dalcher – i nie można ulec złudnemu poczuciu bezpieczeństwa. To ważna i niestety bardzo aktualna lekcja.

  
Christina Dalcher "Vox"
Tłum. Radosław Madejski
Wydawnictwo Muza 2019

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply