Przeczytałam ostatnio książkę, która tkwi we mnie i nie potrafię przestać o niej myśleć.
„Dobry lekarz” Damona Galguta potrafi zaleźć za skórę. Galgut to pisarz z RPA, mieszkający w Kapsztadzie, i zdecydowanie nie bezzasadnie określany jako godny następca J.M. Coetzeego. „Dobry lekarz” jest przesiąknięty znaną z „Hańby” atmosferą inercji, dusznej, pełnej gniewu melancholii.
Jeszcze więcej słychać w tej powieści ech Conrada. Akcja toczy się w usytuowanym na peryferiach miasta szpitalu. Szpital jest właściwie tylko atrapą – nie ma w nim chorych, lekarze spędzają dnie na męczącej bezczynności, do której jednak przywykli, nie ma sprzętu, lekarstw, nawet kafelki, krany i kable są stopniowo rozkradane. Miasto również tylko udaje – kiedyś była to stolica, lokalny watażka jednak został strącony z fotela, państewko stało się jedynie prowincją, a nikt z mieszkańców nie ma nadziei na jakiekolwiek zmiany. W tym melancholijnym krajobrazie spotykają się dwaj biali lekarze. Frank Eloff, pozbawiony złudzeń, jest tam już od lat. „Jest” to najwłaściwsze słowo, ponieważ pogrążony w cichej desperacji nie podejmuje nawet prób zmiany swojego życia. Lawrence Waters to młody idealista. Przyjechał do Afryki, aby zmyć winy swoich białych przodków, i celowo wybrał najbardziej zapomniane miejsce, pewien, że właśnie on ma zaprowadzić tam rewolucyjne zmiany. Niczym Kurtz nieprzygotowany na zetknięcie z afrykańską rzeczywistością, nie jest w stanie ocenić swoich szans i dostosować ideałów do czasu i miejsca. Wkrótce stanie się zagrożeniem dla siebie i dla innych, paradoksalnie właśnie wtedy, gdy jego buńczuczna wiara w oczyszczającą moc prawdy zacznie zmieniać Franka, zaś jego naiwna energiczność tchnie odrobinę życia w zatęchły szpital.
„Dobry lekarz” to hipnotyzująca parabola marazmu, lęku przed zmianami i podskórnych obaw, zaś szpital i miasteczko łatwo zidentyfikować jako alegorię południowoafrykańskiego społeczeństwa. Nie znam tamtejszych realiów, jednak wizja Galguta wydaje się przerażająco wiarygodna. Powieść obfituje w symbole- już samo nazwisko Lawrence’a wiele mówi – Waters, czyli ten, który ma zmyć wszelki brud swoim idealizmem. Równie znaczące są miejsca – dlaczego akcja dzieje się w szpitalu, a nie choćby w urzędzie? Miejscem niezwykłym, nabrzmiałym symboliką jest opuszczona rezydencja byłego dyktatora, istotny jest też stary obóz wojskowy – tam właśnie odbywają się różne kluczowe spotkania.
Nie wiedząc zbyt wiele o RPA w dobie post-apartheidu, można czytać tę książkę jako uniwersalną przypowieść o idealizmie, o wartości prawdy, o cenie, którą warto zapłacić za wierność swoim zasadom. Ciekawą kwestią jest, kim właściwie jest ten tytułowy „dobry lekarz”? Czy lepszym człowiekiem jest Frank, który dopasowuje się do oczekiwań otoczenia i spędza życie zachowując zastany porządek i nie szkodząc nikomu, czy Lawrence, który dąży do zrealizowania swoich (szczytnych skąd inąd) ambicji, nie zważając na to, czy ktoś inny będzie musiał za te ideały zapłacić? Czy biały człowiek jest w stanie zmieniać Afrykę, czy też jądro ciemności nieuchronnie go pochłonie? Jaką cenę warto zapłacić za prawdę i za zmienienie świata chociaż na krótką chwilkę?
Powieść napisana jest w konwencji thrillera, nie będę więc zdradzać nic więcej z przebiegu akcji, powiem tylko, że trudno się oderwać od lektury. Jest to znakomita książka, nie bez powodu nagrodzona Commonwealth Writers Prize oraz nominowana do Bookera i IMPAC Dublin Literary Award. Damon Galgut napisał jeszcze kilka innych powieści, z których najnowszy, wydany w 2008 „The Impostor” zbiera recenzje jeszcze bardziej entuzjastyczne niż „Dobry lekarz” i którego po tej ostatniej lekturze mam na liście pozycji obowiązkowych. Obyśmy jak najszybciej doczekali polskiego tłumaczenia, zaś tymczasem nie przegapcie „Dobrego lekarza”!
Moja ocena: 5/6
Damon Galgut „Dobry lekarz”
Tłum. Piotr Kostarczyk, Andrzej Kostarczyk
Wydawnictwo Media Lazar 2007
No Comments