dzielnica fikcji

Ogród wieczornych mgieł

24 września 2013

Są książki, które zaczynają się w magiczny sposób. „Ogary poszły w las”, „Pani Dalloway postanowiła, że sama kupi kwiaty”, „Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong” – te zdania mają w sobie coś, co sprawia, że chcemy czytać dalej, i od razu czujemy magię opowieści, w którą się zaczynamy zagłębiać. „Ogród wieczornych mgieł” autorstwa malajskiego pisarza Tan Twan Enga otwiera równie niezwykłe zdanie:

Na górskim szczycie powyżej linii chmur przed laty mieszkał pewien człowiek, który niegdyś był nadwornym ogrodnikiem cesarza Japonii.

Już od dawna chciałam przeczytać tę książkę, zanim jeszcze wydano ją po polsku – pisarz z mojej ukochanej Malezji, dwukrotnie nominowany do nagrody Bookera, a za „Ogród wieczornych mgieł” nagrodzony azjatyckim Bookerem. To musiało przykuć moją uwagę. Jednak dopiero gdy zaproszono mnie do wygłoszenia wykładu o ogrodach w literaturze zdjęłam ją z półki. I bardzo się cieszę, że to zrobiłam!

Tan Twan Eng przenosi nas w miejsce i czas, które odwiedzałam całkiem niedawno, podczas lektury „Przystani na krańcu świata” – akcja powieści toczy się częściowo na Malajach zaraz po zakończeniu II wojny światowej, a częściowo podczas japońskiej inwazji na Malezję w trakcie wojny. Narratorkę, Yun Ling, poznajemy w chwili, gdy właśnie przeszła na emeryturę. Szanowana sędzina poświęciła życie sprawiedliwemu i chłodnemu wymierzaniu sprawiedliwości, próbując jednocześnie wymazać z pamięci traumatyczne wspomnienia związane z pobytem w japońskim obozie koncentracyjnym. Gdy jednak zaczyna grozić jej faktyczna utrata pamięci, rzuca pracę i wraca do miejsca, w którym pogrzebała wszystkie wspomnienia – do położonego wśród pokrytych dżunglą wzgórz japońskiego ogrodu Yugiri.

Japońskie ogrody różnią się od wszystkiego, co możemy oglądać w Europie. Ich siłą nie są spektakularne klomby, kaskady kwiatów czy też wymyślne żywopłoty. Są wyciszone, harmonijne, ulotne. Wydają się być złudzeniem, i taki też bywa ich cel. Yugiri to ogród – iluzja. Stworzony przez nieuchwytnego i tajemniczego mistrza, Aritomo, jest ogrodem, który udaje. Swoje sekrety odkrywa tylko najbardziej wytrwałym gościom – by dostrzec zarys majestatycznego szczytu, trzeba schylić się w odpowiedni sposób nad źródełkiem, by docenić piękno stawu, trzeba wiedzieć o kamieniach ukrytych na jego dnie. Sens całości pozostaje ukryty dla większości bohaterów.

Yun Ling trafia do Yugiri, ponieważ jej siostra, która zginęła w obozie, marzyła o założeniu własnego ogrodu japońskiego. Dręczona poczuciem winy bohaterka prosi mistrza Aritomo o pomoc, mimo iż jakikolwiek kontakt z Japończykiem wywołuje u niej wewnętrzny sprzeciw. Aritomo odmawia, jednak zachęca Yun Ling, żeby pozostała w Yugiri jako jego uczennica. Nawiązują niezwykła więź, która sprawi, że nic nie będzie się już wydawało czarne albo białe.

Aritomo jest nie tylko mistrzem ogrodnictwa, tworzy także wyjątkowe drzeworyty oraz horimono – tatuaże, które pokrywają znaczną część ciała i są prawdziwymi dziełami sztuki. Trenuje łucznictwo, wędruje po okolicznych górach i próbuje pomóc Yun Ling pozbyć się ciężaru przeszłości. Jednak jego przeszłość też kryje tajemnicę. Nie wiadomo, co naprawdę robi w malajskiej dżungli i dlaczego nie wraca do Japonii. Podejrzewany jest o szpiegostwo, z drugiej strony pomógł wielu miejscowym przetrwać wojnę. Jest uosobieniem mętliku w głowie, który czuję, czytając o strasznych czynach popełnionych przez Japończyków w trakcie wojny. Jak to możliwe, że kraj, który stworzył tak piękne, pełne harmonii i łagodności dzieła sztuki, kraj, w którym powstało haiku, w którym mnisi nieustannie grabią ziemię, aby patrzenie na nią przynosiło spokój, mógł dopuścić się takich zbrodni?

Praca w ogrodzie odcina Yun Ling i Aritomo od reszty świata. Tworzą niezwykłą parę, a moment, w którym Aritomo tworzy na plecach ukochanej niezwykłe horimono jest punktem kulminacyjnym powieści. Wkrótce potem Aritomo przepada bez śladu w dżungli, zaś Yun Ling nie mogąc znieść ogrodu bez swojego mistrza, opuszcza Yugiri na prawie czterdzieści lat.

Zakochałam się w tej książce. Nie jest ona pozbawiona wad. Prawdopodobnie mogłaby być nieco krótsza, jako że akcja zawiązuje się dość wolno. Być może jest miejscami zbyt sentymentalna. Zadziałał na mnie chyba jednak czar Yugiri, a raczej wizja ogrodu, która powstała w mojej wyobraźni. Nic mi nie przeszkadzało. Czułam narastające napięcie, wiedziałam, że w końcu dotrę do najbardziej tajemniczych wydarzeń i najbardziej bolesnych wspomnień, i cieszyłam się, że mam czas się na to, wraz z Yun Ling, przygotować. Sądzę, że autor chciał uzyskać taki efekt, jaki powinien wywierać ogród japoński. „Ogród powinien docierać do głębi. Odmienić serce, zasmucić je, uszlachetnić. Jego rolą jest skłonić nas do zadumy nad przemijalnością wszystkiego, co nas otacza.”

To niezwykle subtelnie napisana książka. Mistrzowie horimono zawsze zostawiają kawałek skóry pusty, tatuaż nie może być dokończony. Musi pozostać w nim jakaś tajemnica. Yun Ling nie ufa swojej pamięci. Spisuje wspomnienia, chcąc ocalić to, co pragnęła przez lata wymazać, ale nie jest pewna, co pamięta, a co jest zaledwie złudzeniem. Tan Twan Eng, niczym mistrz tatuażu, zostawia czytelnika tak samo niepewnego. „Czy wszyscy jesteśmy tacy sami”, zastanawia się Yun Ling. „Czy naszą życiową drogę odnajdujemy, interpretując ciszę pomiędzy wypowiedzianymi słowami, analizując powracające echo naszych wspomnień, żeby sporządzić sobie mapę terenu, żeby zrozumieć otaczający nas świat?”

„Ogród wieczornych mgieł” stawia pytania, ale nie daje odpowiedzi. Mam dziwne wrażenie, że echo tych pytań będzie jeszcze długo dźwięczało w mojej głowie, zaś ogrodnik cesarza stanie się jedną z bardziej pamiętnych postaci, z jakimi zetknęłam się w literaturze. I cud prawdziwy – pierwsza to książka, która rozbudziła we mnie pragnienie, żeby kiedyś może na własne oczy zobaczyć Kraj Kwitnącej Wiśni i jego ogrody. Poczułam też tęsknotę za porośniętymi dżunglą wzgórzami Malezji. Nie wiem, czy zachwycicie się „Ogrodem wieczornych mgieł” tak bardzo, jak ja, ale jestem pewna, że nie będziecie żałować chwil spędzonych na lekturze – to jednak z piękniejszych i mądrzejszych książek, jakie dane mi było ostatnio czytać.

Moja ocena: 6/6

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply