Pani profesorowa wsiadła do dorożki. Padało i krakowski bruk był śliski, łatwo o wypadek. Poczułam powiew chłodu i odruchowo spojrzałam w dół, żeby sprawdzić, czy i moja suknia nie pomoczyła się od śniegu. Ale zaraz, jaka suknia? Miałam na sobie przewiewne spodnie, było ciepło i duszno, a za oknem pociągu ciemniała syberyjska tajga. Od kilku godzin byłam tak pochłonięta lekturą jednego z tomów przygód profesorowej Szczupaczyńskiej, że zapomniałam, gdzie jestem.
Od dawna zresztą nie przeczytałam w podróży tylu książek. Owszem, warunki były wyjątkowo sprzyjające. W ciągu miesięcznego wyjazdu przemierzyliśmy pociągiem ponad 12 000 kilometrów, więcej niż ćwierć obwodu Ziemi. Czasu na czytanie mieliśmy więc pod dostatkiem, choć często miałam wrażenie, że mi go brakuje. Ważniejsze było dla mnie spisywanie wrażeń, rozmowy, obserwacja otoczenia. Kiedy wyjeżdżam, czytam zawsze dużo mniej niż w domu. Trochę szkoda, bo przecież na urlopie powinno się jednak mieć więcej czasu.
Kiedy czytam, wybieram książki o miejscach, w których jestem. Wiele osób uważa, że to nie ma sensu, ja jednak należę do klubu wyznawców czegoś, co Anne Fadiman określiła jako „lekturę Będąc Tam”, czyli czytanie książek dokładnie w tych miejscach, które opisują. Fadiman na początku swojego eseju cytuje Thomasa Babingtona Macaulaya, który pisze tak: „Trasa mojej podróży wiodła przez Pole Trameńskie (…) i tuż po wschodzie słońca przeczytałem opis tego miejsca u Liwiusza”. Odnajduję się w tych słowach i obsesyjnie wręcz sięgam po książki, które dotycząc miejsc, w którym jestem. W pierwszych dniach wyjazdu nie miałam ochoty na czytanie. Jechaliśmy pociągiem przez Polskę, potem przez Ukrainę, spacerowaliśmy po Lwowie, a ja gapiłam się w okno, obserwowałam ludzi i z lekką zazdrością patrzyłam na Olę i Łukasza, którzy zawzięcie i wytrwale rozładowywali swoje Kindle. Oni czytali na placu Czerwonym, a ja patrzyłam, jak turystki z Chin wymyślają pozę numer 372 do zdjęcia. Cieszyłam się tymi chwilami bardzo, ale momentami chętnie bym poczytała. Problem w tym, że na żadną książkę nie miałam ochoty.
Dopóki nie wsiedliśmy do kolei transsyberyjskiej. Przebrałam się w lekkie spodnie i wygodną koszulkę, zamieniłam buty na japonki, pościeliłam łóżko i poczułam, że muszę, po prostu muszę przeczytać „Wielki bazar kolejowy” Theroux. Błogosławione niech będą czytniki ebooków. Nie minęło 5 minut, a ja wyruszałam z Theroux w jego pierwszą, wielką, pociągową podróż. Najchętniej od razu przeskoczyłabym do rozdziałów opisujących transsyberyjski odcinek jego trasy, ale uznałam, że będę dzielna i czytałam po kolei. Z dziką radością porównywałam jego eleganckie przedziały z obsługą kelnerską z naszym pozbawionym przedziałów wagonem trzeciej klasy, którym zgodnie podróżowały 53 osoby. Zapisywałam kolejne cytaty i poczułam, że mogę czytać cokolwiek. Pociągowa książka Theroux coś we mnie odblokowała. Do końca wyjazdu nie miałam problemu z czytaniem, nie tylko w pociągu.
Czytałam więc reportaże o Rosji („Na ciężkim kacu” Shauna Walkera, którą to książkę czytałam już wcześniej po angielsku i, jako redaktor inicjująca, bardzo z niej jestem dumna, oraz „Będzie to, co było” Mashy Gessen – także ponowna lektura, ale inaczej się czyta Będąc Tam), a kiedy miałam ochotę odpocząć mentalnie od tego kraju, sięgałam po cykl Maryli Szymiczkowej, pod którym to pseudonimem kryje się oczywiście wspaniały duet, tworzony przez Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego. Taki układ okazał się idealny. Wieczorami, kiedy wagon powoli pogrążał się w marazmie, a światła gasły, przenosiłam się do XIX-wiecznego Krakowa i rozwiązywałam zagadki kryminalne, a w ciągu dnia, kiedy moc wrażeń nie pozwalała na takie przenosiny w czasie, podczytywałam kolejne reportaże.
Anne Fadiman zauważa, że im bardziej pochłania nas czytanie Będąc Tam, tym bliżej chcielibyśmy się znaleźć scenerii książki. Czyli nie wystarcza czytanie „Utraconego serca Azji” Thubrona na bezdrożach Kirgistanu. Chciałoby się siedzieć dokładnie tam, gdzie on, nad jeziorem Song Kul, w pasterskiej jurcie. A przecież nawet kiedy to się udaje, a tym razem udało mi się kilka razy tak idealnie dopasować miejsce do lektury, a może raczej lekturę do miejsca, to nasze doświadczenie przecież zawsze będzie inne. Co z tego, że czytam Thubrona nad Song Kul, skoro nie odjadę stąd w towarzystwie gromadki pijanych Kirgizów (zresztą całe szczęście). Otóż nic. Nie chodzi przecież o to, żeby znaleźć się wewnątrz książki. Chodzi o spojrzenie na odwiedzane miejsce czyimiś oczami, dzięki czemu potem ostrzej, uważniej patrzymy sami. W każdym razie na mnie to tak działa. Thubron, mistrz opisu, jest tak uważnym obserwatorem, że po przeczytaniu kilku stron jego książki podnosiłam wzrok z poczuciem, że zaobserwowałam za mało, że muszę jeszcze raz przyjrzeć się wszystkiemu, dopytać o coś swoich gospodarzy, wsłuchać się w otoczenie. Zresztą taka właśnie miała być ta podróż. Chciałam być uważna, wsłuchiwać się w rytm miejsc i w siebie, mniej zwiedzać, a więcej dociekać.
I może właśnie dzięki lekturom mój notes zapełnił się prawie do ostatniej strony, a i w pamięci zostało chyba więcej, niż zwykle. Chcąc dotrzymać kroku doskonałym pisarzom, uczyłam się uważniej patrzeć i więcej pytać. I tylko sny miałam dziwne. W kołyszącym pociągu przyśniła mi się raz dorożka, pędząca przez zasypane śniegiem miasta carskiej Rosji. Siedziałam w środku i ściskałam skrzynię ze skarbami Jedwabnego Szlaku. Winą za te wizje obarczyć muszę Thubrona i Szymiczkową, ale wybaczyłabym im dużo więcej!
A jeśli nie czytaliście „Tajemnicy domu Helclów” i kolejnych części cyklu, polecam z całego serca. Ja zarywałam dla nich kołyszące noce w kolei transsyberyjskiej.
4 komentarze
Wspaniała podróżniczo-czytelnicza opowieść! Podpisuję się obiema rękami pod opinią, że wspólne uzupełnianie się miejsca rzeczywistego i miejsca zdarzeń w książce daje więcej. Dużo więcej: doświadczeń, emocji, ekscytacji, inspiracji.
Ja również uwielbiam odwiedzać miejsca o których czytam, jednak z racji ograniczonych możliwości podróży, pozostaję przy wycieczkach. Pozostają one w głowie i sercu najdłużej. Często na zawsze.
Czytanie Będąc Tam to na pewno wspaniałe doświadczenie! Ja jeszcze nie miałam okazji przeżyć czegoś takiego, jednak już w tym miesiącu jadę wreszcie do Poznania spełnić moje odwieczne marzenie – zobaczyć Jeżyce Borejków. Marzy mi się jeszcze Wyspa Księcia Edwarda, a zwłaszcza Srebrny Gaj 🙂
Ach, ależ zazdroszczę! Nie jestem co prawda wyznawcą Czytania Będąc Tam, ale zdecydowanie należy do klubu Lubię Czytać Książki o/Dziejące Się w Miejscach w Których Byłem, skrócie LCKoDSwMwKB 😉
[…] u Pauliny z bloga Miasto Książek – Dorożką przez carską Rosję, czyli czytając w podróży, […]