Prawie półtora roku temu wybrałyśmy się z Olą do Londynu w celu poszukania śladów Harry’ego Pottera. Odwiedziłyśmy wtedy sporo ciekawych miejsc związanych z książkami i filmem, ale nie udało nam się dotrzeć do najciekawszego – prawdziwej mekki dla fanów serii. Harry Potter Studio Tour to udostępnione dla zwiedzających studio wytwórni Warner Bros, w którym stworzono wszystkie części filmu. Mimo wysokich cen wstępu, bilety trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem, wtedy nam się nie udało. Postanowiłam to nadrobić i korzystając z nieco dłuższego weekendu poleciałyśmy znowu do Londynu, tym razem zarezerwowawszy bilety do studia już ponad miesiąc wcześniej.
Nie powiem, oczekiwania miałam wysokie, a i tak to, co zobaczyłyśmy na miejscu, przerosło wszelkie wyobrażenia. Dla wielbicieli Harry’ego, do których się oczywiście obie zaliczamy, jest to cudowne miejsce. Harry Potter Studio to ogromna hala, w której udostępniono scenografię i rekwizyty stworzone do filmu. Są tu więc rozmaite sale Hogwartu, ulica Pokątna, dom przy Privet Drive 4, fragmenty Ministerstwa Magii. Można z bliska obejrzeć rozmaite przedmioty – horkruksy, złoty znicz, kamień filozoficzny, i setki innych. Oglądanie to nie wszystko – twórcy filmu zdradzają mnóstwo tajemnic – wszędzie są wyjaśniane tricki, pokazane rozmaite etapy charakteryzacji, projektowanie scenografii, praca nad efektami specjalnymi.
Całość zaczyna się od krótkiego seansu w sali kinowej, podczas którego oglądamy najbardziej efektowne sceny, a także sporo uroczych momentów zza kulis – urodziny małych jeszcze aktorów, ich stopniowe dorastanie na planie, zabawa, którą wszyscy mieli przy tworzeniu wielu scen. Po końcowej scenie, w której trzej główni aktorzy zapraszają widzów do odwiedzin w świecie, w którym oni spędzili 10 lat, ekran podnosi się powoli do góry, a za nim ukazują się potężne drzwi – wejście do Wielkiej Sali Hogwartu.
I tak jak sam Harry rozpoczął poznawanie Hogwartu od tego właśnie miejsca, my również zaczynamy tutaj zwiedzanie.
Już tutaj, na początku zwiedzania, widać z jaką dbałością o szczegóły zrealizowane są wszystkie te filmy. Przyglądając się bliżej, można zauważyć rzeczy, na które w filmie nie zwracało się uwagi – zwierzęce ornamenty na sztućcach, płaskorzeźby na tylnej ścianie kominka. To chyba właśnie zrobiło na mnie największe wrażenie – jak bardzo wszystko jest dopracowane. Dla potrzeb filmu stworzono mnóstwo przedmiotów, których w filmie właściwie nie było – leżały gdzieś w tle, czasem wcale ich nie użyto, a jednak wyprodukowane je z pieczołowitą dokładnością.
Z Wielkiej Sali przechodzimy do ogromnej hali, w której udostępniono scenografię z wielu różnych miejsc. Są tu sale Hogwartu, takie jak pokój wspólny Gryffindoru lub sypialnia chłopców.
Pod łóżkami stoją kufry z inicjałami chłopców, na łóżkach ich pidżamy, sporo innych przedmiotów porozrzucanych na szafkach i krzesłach – wydaje się, że za chwilę w drzwiach zjawią się Harry, Ron, Neville i pozostali, że zaledwie przed chwilą zeszli na śniadanie.
Jednym z największych pomieszczeń jest gabinet Dumbledore’a. Znajduje się w nim jeden z najdroższych elementów scenografii, jakie pojawiły się w filmie – teleskop. Są książki, zrobione ze starych, oprawionych w skórę książek telefonicznych.
Na ścianach wiszą portrety, które w filmie ożywały, w rogu stoi Myślodsiewnia.
Naprzeciwko gabinetu można zajrzeć do sali, w której odbywały się lekcje eliksirów. Łyżki w kociołkach poruszają się same, mieszając cały czas zawartość.
Podobne, „czarodziejskie” efekty zobaczyć można w domu Weasleyów, czyli w Norze – druty same poruszają się, robiąc szalik, żelazko samo prasuje, nóż sieka marchewkę, a szczotka szoruje naczynia. Wszystko wygląda bardzo autentycznie, tajemniczo i magicznie.
Spędziliśmy w tym pomieszczeniu mnóstwo czasu. Nie chcę wymieniać wszystkich atrakcji, które można tu znaleźć, żeby nie zepsuć niespodzianki tym, którzy być może kiedyś odwiedzą Studio. Zajrzyjmy jeszcze do wściekle różowego gabinetu Umbridge – jak widzicie, kotów jest w nim znacznie mniej, niż w filmie, ale oczywiście da się je tutaj znaleźć.
Oddzielna część hali poświęcona jest quidditchowi i sztuce latania na miotle. Zachwycająca chyba tak samo dla dzieci, jak i dorosłych, jest możliwość przelecenia się na miotle nad Londynem i Hogwartem 🙂 Ola nie mogła się oprzeć 😉
Po opanowaniu podstaw latania na miotle przychodzi pora na sztukę rzucania zaklęć i ćwiczenia ruchów różdżką. Wszystko w asyście niezwykle pomocnych i świetnie zorientowanych pracowników.
Wydaje się zresztą, że osoby pracujące w Studiu znają na pamięć zarówno filmy, jak i książki. Są w stanie odpowiedzieć na każde pytanie – z pasą opowiadają o każdym rekwizycie, podają sceny, w których wystąpił, choćby gdzieś w tle, relacjonują, jak te sceny były kręcone, znają anegdoty zarówno z planu filmowego, jak i ze świata magii.
Bywają też pomocni, gdy przychodzi do rozwiązywania zadań ze specjalnej książeczki, którą dzieci dostają przy wejściu. Główna zabawa polega na odszukaniu piętnastu złotych zniczy ukrytych w różnych miejscach w Studiu. Muszę przyznać, że nie było łatwo. Wskazówki są dość skąpe – wiadomo na przykład, że znicz może być ukryty w Wielkiej Sali, ale, jak sama nazwa wskazuje, nie jest to małe pomieszczenie i trzeba się nieźle naszukać, żeby znaleźć małą, złotą kulkę. Czasem ukryta jest wśród stosu złotych pucharów i monet, innym razem unosi się wysoko pod sufitem, tak jak na przykład tutaj, nad chatką Hagrida.
Zabawa jest w każdym razie przednia i znacząco przedłuża czas zwiedzania. Raz tylko poddałyśmy się i poprosiłyśmy o małą wskazówkę kogoś z obsługi – zresztą w odpowiedzi uzyskałyśmy podpowiedź, która była nieco pokrętna, ale ostatecznie pomogła.
Po spędzeniu co najmniej dwóch godzin w tym jednym jedynym pomieszczeniu, przeszłyśmy do kolejnej części, tym razem położonej na zewnątrz. Tutaj można zobaczyć Privet Drive, wejść na pokład Błędnego Rycerza, wsiąść do latającego samochodu i dotknąć olbrzymich figur szachów czarodziejów. Nam najbardziej podobał się niezwykle nastrojowy dom Potterów – ten sam, w którym Voldemort zamordował rodziców Harry’ego. Atmosferę tajemniczości potęgował zresztą mrok i padający deszcz.
Nie mogłyśmy także przegapić okazji i nie napić się piwa kremowego – bezalkoholowego, mocno karmelowego i pienistego. Oli nie przypadło specjalnie do gustu.
Wydawało nam się, że zobaczyłyśmy już tyle, że nic nie jest w stanie spodobać nam się jeszcze bardziej. Przed nami była jednak jeszcze druga część budynku, a w niej kolejna masa atrakcji, z ulicą Pokątną na czele. Najpierw jednak wchodzi się do pomieszczeń, w których można poznać tajniki tworzenia magicznych stworzeń. Całe półki pełne są dziwnych zwierząt i modeli goblinów, na ścianie wisi głowa Graupa, zaś liczne stanowiska multimedialne pokazują, w jaki sposób takie postaci ożywały, kto i w jaki sposób je stworzył, ile ludzi pracowało nad ich wyglądem. W kącie sali stoi Zgredek, zdumiewająco rzeczywisty – ma nawet linie papilarne, pod skórą widać mu cienkie nitki żył, i tylko czekać, aż uchyli powieki i spojrzy tym swoim psim wzrokiem.
Ulica Pokątna jest równie tajemnicza, czarodziejska i fascynująca jak w filmie. Rzędy sklepików są niesamowicie dopracowane – można zajrzeć przez okna do środka i wszystko wygląda niesamowicie autentycznie. Zdobienia, przedmioty na wystawach, nawet okna na piętrach zachwycają dbałością o każdy szczegół.
Największa atrakcja zostawiona jest jednak na sam koniec. Po obejrzeniu fascynującej wystawy papierowych i drewnianych modeli wszystkich budynków (wśród nich piękne, miniaturowe Hogsmeade) i nagłym uświadomieniu sobie, że przy filmie pracowali także graficy projektujący na przykład opakowania płatków śniadaniowych jedzonych w domu Weasleyów oraz tworzący okładki książek Lockharta i tym podobne gadżety – fantastycznie byłoby mieć taką pracę! – przechodzi się do ostatniego pomieszczenia, w którym znajduje się tylko jeden przedmiot – olbrzymi model Hogwartu, który służył do kręcenia scen z zewnątrz zamku. Widziałam go wcześniej na zdjęciach, na żywo robi jednak o wiele większe wrażenie.
Zdjęcia nie oddają skali, ale jeśli się dobrze przyjrzycie, zobaczycie za zamkiem, między wieżyczkami, głowy zwiedzających, dające pojęcie o rozmiarach całej makiety. Warto spędzić tutaj co najmniej kilka minut (i tak obejście całości zajmuje sporo czasu), ponieważ co cztery minuty zmienia się oświetlenie z dziennego na nocne.
Wizytę kończy się oczywiście w sklepie, i warto się na to przygotować psychicznie, zwłaszcza, jeśli jest się w towarzystwie dzieci. Sklepik jest równie fantastyczny jak całe Studio i można zostawić w nim majątek. Do kupienia są szaty wszystkich domów, i to przeróżne, od szat czarodziejów przez sweterki, t-shirty, aż po szaliki i czapki. Można zaopatrzyć się w różdżkę dowolnej postaci (nie tylko Harry’ego, Rona i Hermiony, ale także Voldemorta, Dumbledore’a, całej rodziny Malfoyów, Bellatric, wszystkich nauczycieli itd.) Są pluszowe Krzywołapy, Puszki, trójgłowe psy, sowy, szczury, są księgi magiczne, Mapa Huncwotów, fasolki wszystkich smaków (wśród nich także takie, których nie chcielibyście próbować), czekoladowe żaby, sprzęt do quidditcha, tiara przydziału i setki innych przedmiotów.
Spędziliśmy na miejscu pięć godzin, nie zauważając praktycznie upływu czasu. Miejsce nie do przegapienia dla każdego fana, ale także świetna przygoda dla tych, którzy niekoniecznie znają na pamięć wszystkie części Harry’ego Pottera, ale za to chcieliby zajrzeć za kulisy wielkich produkcji filmowych. Co ciekawe, dzieci właściwie nie było zbyt wiele, średnia wieku zwiedzających oscylowała zdecydowanie co najmniej około trzydziestki 🙂
Z informacji praktycznych – wyjazd do Harry Potter Studio Tour łatwo zorganizować. Tani lot do Londynu (Warszawiacy mogą nawet dać radę tam i z powrotem w jeden dzień, ponieważ loty są rano i wieczorem, mieszkańcy innych miast muszą postarać się o nocleg). Dojazd pociągiem – najpierw metro na Euston Station, a następnie pociąg do Watford Junction (20 minut, nie pamiętam ceny, ale za mnie i Olę było to chyba ok. 15 £). Sprzed dworca Watford Junction odjeżdża autobus, którego nie sposób przegapić, jako że jest ozdobiony zdjęciami z filmów. Bilet na podróż tam i z powrotem kosztuje 2 £.
Bilety do Studia zarezerwować można tutaj. Warto wybrać się w dzień roboczy, najlepiej przed południem, ponieważ im później, tym większy robi się tłok – czas spędzony w studio nie jest ograniczony. Większość zwiedzających spędza tam ok. 3 godzin, są jednak tacy, którzy (tak jak my) siedzą tam znacznie dłużej, a ponieważ co pół godziny wchodzi kolejna grupa, im później, tym większy może być tłok. Myślę jednak, że na moich zdjęciach widać, iż cały kompleks jest tak olbrzymi, że właściwie nie czuje się tych mas ludzi, które zwiedzają równocześnie z nami.
Fantastyczna przygoda, warta każdego wydanego pensa:)
No Comments