W ciągu ostatnich tygodni przestawiałam Wam literackie podsumowania autorstwa zaproszonych gości. Tym razem pora na moją własną listę najlepszych, najciekawszych książek, jakie udało mi się przeczytać w 2013 roku. I muszę przyznać, że po raz kolejny naprawdę trudno mi dokonać wyboru tej jednej, jedynej książki roku.
Czytelniczo było w normie. Przeczytałam w tym roku 70 książek, tyle przynajmniej odnotowałam. Jak zwykle, nie zapisuję książek czytanych do pracy, nie zapisuję też książek, które czytam z Olą, umykają mi też często czytelnicze powtórki. Większość książek odnotowałam na blogu, jedna recenzja dopiero się pojawi, jako że książkę skończyłam czytać wczoraj, nie zdążę więc już o niej w tym roku napisać. Wychodzi na to, że od kilku lat co roku czytam trochę więcej, ale nie są to duże różnice. Przy moim trybie życia i pracy nie sądzę, że będę w stanie czytać więcej. Nie wiem zresztą, czy chcę – wolę mieć chwilę na zastanowienie się nad tym, co przeczytałam, lubię też po skończeniu książki pozostać na jakiś czas myślami w jej świecie.
Jak co roku, wśród moich lektur przeważają książki napisane po angielsku. Co mnie jednak zdziwiło, to że w tym roku brytyjskich autorów jest zaledwie ośmiu, zaś amerykańskich dwunastu. Zazwyczaj czytuję dużo więcej brytyjskich książek. Przeczytałam też książki czterech autorów kanadyjskich – za dwóch odpowiada gdańskie wydawnictwo Wiatr od morza, którego powstanie jest niewątpliwie wydarzeniem roku na polskiej scenie wydawniczej!
Jeśli chodzi o książki polskich autorów, to nie od dziś wiadomo, że w tym względzie nigdy nie szaleję. Udało się przeczytać książki dziewięciu rodaków. Odkryciem była chyba Olga Rudnicka i jej pięć Natalii. Odkryciem rodzinnym jest Rafał Kosik i cykl „Feliks, Net i Nika”, którym zaczytujemy się obie z Olą i który jeszcze doczeka się notki na blogu.
Poza tym oczywiście sporo skandynawskich kryminałów, pojedyncze książki autorów innych narodowości. Mało urozmaicenia, a szkoda.
Oto więc tytuły, które w tym roku zrobiły na mnie największe wrażenie. Kolejność przypadkowa.
1. Ben Aaronovitch „Rivers of London”
Odkrycie roku – uroczy cykl o londyńskim policjancie uczącym się magii. Wśród jego znajomych są duchy opiekuńcze londyńskich rzek, a sprawy kryminalne zdecydowanie nie należą do zwyczajnych. To wszystko opisane z typowo brytyjskim poczuciem humoru, lekko i uroczo. Do tego Londyn w tle.
2. Tan Twan Eng „Ogród wieczornych mgieł”
Opowieść o japońskim mistrzu sztuki ogrodnictwa, o wojennych ranach, które się nigdy nie zabliźnią, o wspomnieniach, winie i wybaczeniu. Osadzona w mglistej dżungli półwyspu malajskiego, intrygująca i nastrojowa.
3. Ann Patchett „Stan zdumienia”
Tocząca się w głębi amazońskiej puszczy opowieść o medycynie, korporacjach, poświęceniu i szaleństwie. Wprawia w trans i wprowadza w tytułowy stan zdumienia.
4. Eowyn Ivey „Dziecko śniegu”
Baśń dla dorosłych. Wśród śniegów Alaski, bezdzietna para dostaje niezwykły dar – śniegową córkę, która być może jest zwykłym dzieckiem, ale została im zesłana w pewną mroźną noc. I choć zniknie na wiosnę, odmieni ich życie.
Jedna z trzech książek walczących o tytuł Książki Roku. Dodam, że druga jest również wydana przez Wiatr od morza. Porażająca rozmachem, oryginalnie skonstruowana opowieść o pięciu pokoleniach mieszkańców pewnej kanadyjskiej wioski. Książka – układanka, w której losy bohaterów przeplatają się jak w jakimś magicznym gobelinie. Nie wolno przegapić.
Przez kilka dni zastanawiałam się, czy to właśnie nie powinna być moja Książka Roku. Blask „Dostatku” nieco ją przyćmił, a przecież to gwiazdka pierwszej wielkości, która powinna znaleźć się na każdej liście najlepszych książek tego roku. Kolejna kanadyjska saga rodzinna, równie sugestywna i równie dobrze napisana. Opowieść o pamięci i zapominaniu, o wierności, o mrozie, przyrodzie i granicach człowieczeństwa.
I wreszcie Książka Roku.
Sylvain Tesson „W syberyjskich lasach”
Nie jest to właściwie najlepsza książka, jaką przeczytałam w tym roku. Większość książek wymienionych wyżej jest obiektywnie lepiej napisanych. Jeśli jednak oceniamy książki przez pryzmat ich wpływu na nas, wyciszona, lekko może afektowana, ale inspirująca opowieść Tessona o sześciu miesiącach spędzonych w nadbajkalskiej chacie jest zdecydowanie najważniejszą książką tego roku dla mnie. To książka, która budzi pragnienia, wywołuje tęsknotę. Czyta się świetnie, sporo w niej zapadających w pamięć stwierdzeń. Niektórym recenzentom nie podoba się, że napisał ją Francuz, tak jakby tylko Słowianie mieli prawo zachwycać się prostym życiem nad Bajkałem. Dla mnie Tesson jest inspiracją i choć przeczytałam jego książkę już prawie dwanaście miesięcy temu, to ona tkwi mi w głowie bardziej, niż wiele znacznie świeższych lektur.
Tego, żebyście często natrafiali na inspirujące książki, książki niezapomniane, wywołujące marzenia i dające odwagę do ich spełniania – życzę Wam na ten Nowy Rok.
No Comments