„Białe zęby” Zadie Smith to książka – legenda. Debiut 25-letniej autorki, której matka pochodzi z Jamajki, a ojciec jest Anglikiem, został wypromowany przez samego Salmana Rushdiego i nagrodzony niezliczoną ilość razy (m.in.Guardian First Book Award, Whitbread First Novel Award, Commonwealth Writers Prize, o licznych nominacjach nie wspominam). „Białe zęby” zapoczątkowały nowy trend, zaś dla określenia stylu pisania Smith stworzono nawet nowy termin literacki – realizm histeryczny. Lekturze takiej książki muszą towarzyszyć pewne obawy i uprzedzenia, dlatego, chociaż czytałam późniejsze książki Smith, długo nie mogłam się zdecydować, żeby sięgnąć po „Białe zęby”. Cieszę się, że to w końcu zrobiłam, chociaż uczucia po tej lekturze mam raczej mieszane.
„Białe zęby” to powieść o nowym świecie. O świecie, w którym kultury się mieszają, w którym tradycje stają się zagrożeniem, a obcość wyzwoleniem. To przewrotna diagnoza społeczeństwa wielokulturowego, która pokazuje imigrantów jako zagrożonych, a nie zagrażających. Kurczowo trzymając się swoich zwyczajów, religii, tradycji, stają się niebezpieczni dla siebie samych, ich ideały rozmywają się, nie potrafią pogodzić się z tym, kim stali się w obcym kraju, nie potrafią zaakceptować faktu, że zmiany, które w nich zachodzą, mogą prowadzić do lepszego.
Bohaterami tej obszernej sagi są trzy wielopokoleniowe rodziny mieszkające w północnym Londynie – małżeństwo brytyjsko-haitańskie i ich córka, rodzina imigrantów z Bangladeszu, mająca dwóch synów bliźniaków oraz angielscy intelektualiści pochodzenia żydowskiego. Śledzimy ich splatające się losy od końca drugiej wojny światowej aż do lat dziewięćdziesiątych XX wieku, przy okazji poznając społeczeństwo prawdziwie wielokulturowe, w którym trudno rozpoznać, kto jest kim.
(…) łatwiej znaleźć dobry worek do odkurzacza niż jednego czystego pod względem rasy, narodowości i religii człowieka na całej kuli ziemskiej. Czy uważasz, że istnieją stuprocentowi Anglicy? Prawdziwi Anglicy? To bajki!
Bohaterowie żyją w rozdarciu, metaforycznym i dosłownym – bliźniaki Millat i Magid zostają rozdzielone przez ojca, który chce, aby choć jeden z jego synów wyrósł na porządnego muzułmanina i decyduje się wysłać starszego Magida do Bangladeszu, nie mówiąc o tym ani żonie, ani drugiemu synowi. Przewrotny los decyduje, że wychowany w starym kraju Magid zostaje stuprocentowym Anglikiem, ateistą i naukowcem, zaś Millat przyłącza się do grupy islamskich ekstremistów w Londynie. Ich ojciec, który sam pije alkohol i je wieprzowinę, próbuje udawać sam przed sobą, że zależy mu na religii, jego hipokryzja zostaje bezlitośnie obnażona, zaś próba odcięcia się od kultury, w której przyszło mu żyć, skutkuje rozbiciem jego rodziny. Zadie Smith pokazuje, że nie da się już żyć we własnym getcie. Jej Londyn jest inny niż Londyn z „Brick Lane” Moniki Ali czy z „Nieposłuszeństwa” Naomi Alderman. To nie jest zbiorowisko grup etnicznych, broniących się przed wpływem jednej, wrogiej, białej kultury. Tutaj mamy prawdziwą mieszankę, mozaikę, a próba zachowania odrębności jest największym zagrożeniem.
Tytułowe zęby mają bogatą symbolikę. Łatwo je stracić (jedna z bohaterek, Clara, nie ma przednich zębów), tak jak łatwo stracić swoją tożsamość. Sztuczne zęby noszone przez Clarę stają się znakiem zakłamania, w jakim żyła cała rodzina. Jednocześnie białe zęby są takie same u każdej rasy, stając się symbolem człowieczeństwa ponad podziałami. Zęby mają korzenie, nasze korzenie leżą w przeszłości, przeszłość, tradycja, dziedzictwo mogą nas zniszczyć, jednak pozbycie się ich jest swego rodzaju oszustwem. Gdy córka Clary – Irie odkrywa, że jej matka nosi sztuczne zęby, czuje się oszukana. Brak zębów równa się brakowi korzeni, dlatego Irie ucieka z domu do babci, chcąc odnaleźć korzenie swojej rodziny. Wybierając sobie zawód, decyduje się zostać dentystką, tak jakby naprawiając ludziom zęby, mogła naprawić stosunki między nimi.
„Białe zęby” to bardzo bogata, wielowarstwowa proza, napisana z pazurem. Czyta się ją jednak różnie. Zbyt wiele jest czasem dygresji, wątków pobocznych, wielostronicowych rozważań. Irytuje też nadużywanie przez autorkę rozstrzelonego druku. Bohaterowie są ciekawi, trudno jednak poczuć z nimi więź. W słynnym eseju krytycznym James Wood, autor wspomnianego wcześniej pojęcia „realizm histeryczny” napisał, że „Białe zęby” „ukazują tysiąc rzeczy, ale nie pokazują żadnego konkretnego człowieka”. Może najlepiej sportretowana jest Irie, której postać być może nosi cechy samej autorki.
Pomimo tych wad, „Białe zęby” trzeba przeczytać, żeby mieć punkt odniesienia dla innych powieści z nurtu postkolonialnego. Warto też zastanowić się nad stawianymi przez autorkę tezami, w końcu społeczeństwo wielokulturowe staje się powoli też naszym udziałem.
Moja ocena: 4/6
No Comments