osiedle reportażu

Miejsce kobiet jest na szczycie

2 czerwca 2014

   Tak się ostatnio składa, że choć mam mało czasu na czytanie, to każda książka, którą biorę do ręki, przykuwa moją uwagę bez reszty. „Annapurna. Góra kobiet” to jedna z dwóch górskich książek, które ukazały się niedawno i które chciałam koniecznie przeczytać. Kocham góry, w żyłach mam góralską krew, i choć nie wspinam się, to rozumiem piękno i powab wspinaczki na wysokie szczyty.

Książka Arlene Blum to amerykański klasyk. Po raz pierwszy ukazała się w 1980 roku, był potem wznawiana, u nas ukazuje się dopiero po raz pierwszy. To historia niezwykła – opowieść o grupie kobiet, które weszły na Annapurnę, jeden z najtrudniejszych szczytów świata, w 1978 roku, kiedy kobieca wspinaczka dopiero raczkowała. Przed nimi tylko czterem wyprawom udało się odnieść sukces na zboczach tej góry – na szczyt weszło dopiero ośmiu mężczyzn, a dziewięciu zginęło na zboczach tej słynącej z lawin góry. W momencie, w którym powstał pomysł tej wyprawy – w 1972 roku – kobieca stopa nie stanęła jeszcze na szczycie ośmiotysięcznika. Kobiety postrzegane były jako płeć słabsza, zaś ich udział w wyprawach alpinistycznych uważano za zagrożenie dla integralności zespołu. Jedna z członkiń ekspedycji chciała swego czasu dołączyć do męskiej wyprawy na Makalu. Usłyszała wtedy: „Jeżeli chcesz wziąć udział we wspinaczce, powinnaś być gotowa na przespanie się z każdym mężczyzną z ekspedycji”.

Pomysł wejścia na ośmiotysięcznik poddała Arlene Blum przypadkowo spotkana na szlaku Wanda Rutkiewicz. Wraz z Alison Chadwick-Onyszkiewicz postanowiły taką wyprawę zorganizować. Nie udało im się jednak dostać pozwoleń – najpierw zgody na kobiecą wyprawę nie dały nepalskie władze, pomysł wyprawy upadł więc. Gdy później powrócił, w nieco zmienionej formie, równie trudno było uzyskać pozwolenie od American Alpine Club. W międzyczasie pierwsze kobiece wejście na ośmiotysięcznik się dokonało – trzy członkinie japońskiej ekspedycji wspięły się na Manaslu. Arlene marzyła jednak o wyprawie bez udziału mężczyzn (dopuszczała tylko pomoc nepalskich tragarzy oraz Szerpów).

W końcu udało się – wszystkie niezbędne pozwolenia zostały uzyskane, z trudem zebrano też fundusze (pomagały w tym setki wolontariuszy). Do udziału w amerykańskiej kobiecej wyprawie na Annapurnę zgłosiły się setki kobiet. Starannie wybrano dziesiątkę, która miała już doświadczenie wysokogórskie, a przede wszystkim odwagę i determinację. Każda z dziesięciu pań była niezwykła osobowością. Jedna z nich przeszła kiedyś pieszo z Czech do Meksyku, żeby wziąć udział w olimpiadzie! Wiekowo były bardzo zróżnicowane – najmłodsza uczestniczka wyprawy miała zaledwie 20 lat, najstarsza miała zaś obchodzić swoje pięćdziesiąte urodziny podczas wyprawy. Zdecydowane, podekscytowane i silne, tworzyły grupę barwną i trudną do zarządzania.


Opowieść o ich wyprawie różni się nieco od męskich relacji z podobnych wejść. Arlene wiele miejsca poświęca emocjom panującym w grupie. Stara się być dobrą liderką i wie, że nie zawsze jej to wychodzi. Podejmowanie decyzji w ekipie, na którą składały się tak silne indywidualistki, nie było łatwe. Czasem lały się łzy, było sporo gorzkich chwil. Gdy góra zaczęła zsyłać na nie lawinę za lawiną, wszystkie uczestniczki wyprawy musiały zmierzyć się z wszechogarniającym lękiem – wiele razy pokonywały trasy, którymi schodziły lawiny, nosząc bagaże i zakładając kolejne obozy. Ryzykowały życiem, ale nie dopuszczały nawet myśli o tym, że miałyby się poddać. Gdy lawiny zaczęły stanowić bardzo realne zagrożenie, Alison powiedziała: „Nie chcemy o tym rozmawiać, bo jeżeli się przyznajmy, jak bardzo się martwimy, i będziemy o tym dyskutować, niechybnie dojdziemy do wniosku, że powinnyśmy się poddać. Pracowałyśmy na to tyle lat i nikt nie chce wracać teraz do domu. Więc zachowujemy się tak, jakby tematu nie było.”

Wszystkie kochały jednak wspinaczkę. Konflikty wybuchały, gdy zbyt długo siedziały w obozie, lub gdy problemy logistyczne przysłaniały to, po co tam przyszły. Surowe piękno gór koiło nawet w najgorszych momentach. Targały nimi sprzeczne emocje, które otwarcie wyrażały. Marie powiedziała któregoś dnia: „Nie mogę się zdecydować, czy uwielbiam wspinaczkę, czy jej nie znoszę. Jestem oszołomiona pięknem tej góry, ale wykończona harówką. Poza tym śmiertelnie boję się lawin”.

Trudno oderwać się od lektury, nawet jeśli się wie, jak się to wszystko skończy. Trochę szkoda, że wydawca najwyraźniej założył, że historia alpinizmu jest znana każdemu czytelnikowi i wszyscy wiedzą, jak skończyła kobieca wyprawa na Annapurnę. Ja nie wiedziałam, i wolałabym dowiadywać się stopniowo z kart książki. Jeśli też wolicie czytać, nie wiedząc, co będzie dalej, nie czytajcie przedmowy – Maurice Herzog już w drugim zdaniu zdradza, jakie będą losy wyprawy.

Mimo tej wiedzy, książkę czyta się świetnie. Aż kipi w niej od emocji – strachu, zachwytu, determinacji. Warto przeczytać, choćby po to, aby zaczerpnąć nieco motywacji do podejmowania prawdziwych wyzwań.

Moja ocena: 5/6



You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply