dzielnica fikcji

Niedzielna dziesiątka – książki na poprawę nastroju

18 stycznia 2015

Podobno jutro jest najbardziej przygnębiający dzień roku. Trzeci poniedziałek stycznia (po angielsku nazywany Blue Monday) to dzień, w którym zdążyliśmy już zapomnieć o świątecznych dniach, a optymiści, którzy robili noworoczne postanowienia, często zdążyli już je złamać (jeśli chcecie przeczytać 52 książki w tym roku, zajrzyjcie tutaj). Do najbliższego urlopu jest bardzo daleko, a pogoda przeważnie nas w tym okresie nie rozpieszcza. Na szczęście my, mole książkowe, zawsze mamy nasze książki, herbatę, a niektórzy mruczącego kota… Jeśli więc dopadnie was zły nastrój, zajrzyjcie do polecanych przeze mnie książek. Gwarantuję, że poczujecie się lepiej!

1. Elizabeth von Arnim „Zaczarowany kwiecień”

Cudna, staroświecka opowieść o czterech Angielkach, które postanawiają wynająć na miesiąc zameczek w Toskanii. Nie znały się wcześniej, zaś pomysł wydaje im się równie egzotyczny jak wyprawa do Amazonii. Anglia jest jednak deszczowa i ponura, a wizja miesiąca w słońcu odmienia je nawet zanim wyjadą. A kiedy już znajdą się w Toskanii, wtedy zaczną się dziać prawdziwe cuda! Wszystko dzieje się w pierwszej połowie XX wieku, jest nieodparcie urocze, zabawne i pełne ciepła.

2. Irena Zarzycka „Dzikuska”

Książeczka, w której zaczytywałam się jako nastolatka. Naiwna historyjka, której bohaterką jest Ita, tytułowa dzikuska, nieokrzesana, zaniedbana dziewczynka, której brat postanowił, że czas ją ucywilizować. Zadania podejmuje się szlachetny młodzian, i oczywiście nie będziecie zaskoczeni, jeśli zdradzę, że wszystko zakończy się wielką miłością. Trącąca myszką, mocno grafomańska powieść, ale gwarantuję wam, że po jej lekturze zrobi wam się przyjemnie i lekko.

3. Maria Rodziewiczówna „Między ustami a brzegiem pucharu”

Skoro zaczęłam od staroświeckich historii, nie mogę zapomnieć o mojej ulubionej powieści Rodziewiczówny. Koniec XIX wieku, zepsuty niemiecki hrabia traci głowę dla całym sercem oddanej swojej ojczyźnie Polki. Początkowo jego zainteresowanie piękną Jadzią jest raczej kaprysem, jednak gdy okazuje się, że panna go nie chce i nim z całego serca pogardza, hrabia zaczyna się zmieniać. Rodziewiczówna napisała nie tylko całkiem zgrabną historię miłosną, ale także naprawdę piękną książkę o patriotyzmie, w dodatku zawierającą wszystkie elementy, które powinny wam poprawić humor w posępny, styczniowy wieczór – są tu namiętne wyznania, pojedynki, kuligi i bale. Wydaje mi się, że czytałam tę książkę ze trzydzieści razy, szkoda, że nie liczyłam.

Niedawno wszystkie książki Rodziewiczówny trafiły do domeny publicznej, „Między ustami a brzegiem pucharu” można więc przeczytać za darmo, legalnie (np. na Wolnych Lekturach).

4. James Herriot „Jeśli tylko potrafiłyby mówić” i pozostałe książki

Cykl „Wszystkie stworzenia duże i małe” został napisany przez weterynarza. Nie byle jaki to jednak weterynarz – James Herriot pracował w niewielkiej wiosce w hrabstwie Yorkshire i musiał się zmagać z zaiste nietypowymi problemami. Odbierał porody w środku nocy, jeździł do nagłych przypadków w śnieżycach i zamieciach, próbował poradzić sobie nie tylko z owcami, ale przede wszystkim z ich właścicielami. Opisał to wszystko z prawdziwie angielskim poczuciem humoru, barwnie i żywo.

5. Gerard Durrell „Kraina szeptów”, „Przeciążona arka” i wszystkie inne książki

Jeśli jest Herriot, nie może zabraknąć Durrella. Jego książki są lekiem na wszelkie zło. Niektóre („Moja rodzina i inne zwierzęta”, „Moje ptaki, zwierzaki i krewni”, „Ogród bogów”) opowiadają o dzieciństwie spędzonym na greckiej wyspie Korfu i przedziwnych perypetiach całej, mocno nietypowej, rodziny Durrellów. Inne dotyczą prowadzenia ogrodu zoologicznego na angielskiej z kolei wyspie Jersey, którego Durrell był założycielem i właścicielem. Kolejne to opowieści z wypraw łowieckich, w czasach Durrella bowiem łowiono zwierzęta, które następnie umieszczano w ogrodach zoologicznych (profesja dobrze znana miłośnikom Tomka Wilmowskiego). Durrell ma cięty język, a właściwie pióro, dar obserwacji i bezgraniczną miłość do zwierząt.


6. Georgette Heyer „Czarna ćma” i inne książki

Myślę, że rozumiecie, iż brak na tej liście „Dumy i uprzedzenia” oraz innych powieści Jane Austen wynika tylko z tego, że nie chcę pisać o tytułach oczywistych. Te lektury są doskonałym lekiem na chandrę. Jeśli jednak czytaliście je już mnóstwo razy i macie ochotę na coś nowego, a zarazem ciągnie was do epoki Regencji, zawrzyjcie znajomość z Georgette Heyer.

Niech was nie odstraszą kiczowate okładki. Georgette Heyer pisała wprawdzie romanse, nie są jednak tak koszmarne, jak mogłoby się wydawać. Wręcz przeciwnie – to całkiem zgrabne, utrzymane we właściwej konwencji opowieści wzorowane na powieściach z epoki. Sporo przygód, szczypta romantyki, bohaterowie, których da się lubić. W Wielkiej Brytanii Georgette Heyer ma szerokie rzesze miłośników, jej książki są często wznawiane, a nawet poddawane analizom krytycznoliterackim. Nie nastawiajcie się na nic szczególnego, ale jeśli lubicie romanse historyczne, to dlaczego nie?

7. Winifred Watson „Miss Pettigrew lives for a day

Książka niestety nie wydana po polsku, ale warto spróbować poćwiczyć na niej swój angielski. Bajka o Kopciuszku w realiach Londynu lat trzydziestych ubiegłego wieku. Panna Pettigrew, samotna guwernantka, przeżywa najbardziej niezwykły dzień swojego życia. Cudna bajka, po przeczytaniu której świat wydaje się piękniejszy.

8. Peter Mayle „Rok w Prowansji” / Ferenc Máté „Winnica w Toskanii”

Książek o ludziach, którzy kupili stary dom gdzieś na południu Europy, nauczyli cieszyć życiem i delektować dobrym jedzeniem, jest mnóstwo. Dobrze sprawdzają się w roli poprawiaczy humoru, nie mogło ich więc na tej liście zabraknąć. Zdarzają się wśród nich lepiej i gorzej napisane pozycje – te dwie polecam z czystym sumieniem. Autorzy mają poczucie humoru, potrafią też śmiać się z samych siebie, jednocześnie zaś nie piszą tylko o sobie i swoich rozterkach. Ich książki to całkiem urocze zbiory opowieści o ich sąsiadach, o starych domach, w których zamieszkali i o całym zamieszaniu związanym z przeprowadzką.

9. Astrid Lindgren „My na wyspie Saltkrakan” (wydana też pod tytułem „Dlaczego kąpiesz się w spodniach, wujku?”)

Jedyna książka z tej listy, której nie mam – muszę to koniecznie nadrobić, bo z przyjemnością sięgałabym po nią częściej. Takie „Dzieci z Bullerbyn” dla nieco starszych czytelników – pięcioosobowa rodzina spędza wakacje na niewielkiej wyspie. Mają różne przygody, smucą się i żartują, cieszą życiem i swoim towarzystwem. Przeurocza i zabawna książka.

10. Frances Hodgson Burnett „Sekret markizy” i inne książki

Myślę, że nie ja jedna sięgam do dawnych lektur, gdy mam ochotę poprawić sobie nastrój. „Mała księżniczka” i „Tajemniczy ogród” to pewniaki, ale F. H. Burnett napisała dużo więcej książek. „Sekret markizy” to kolejna wersja bajki o Kopciuszku, podobnie jak inne pełna czaru i optymizmu. Stara panna (młodsza ode mnie, ha ha) niespodziewanie wychodzi za mąż za markiza (mi to nie grozi), ale wbrew pozorom to dopiero początek jej kłopotów. Paskudna polska okładka, lepiej obejrzyjcie angielską (tu).


Już dziesięć? Mogłabym bez trudu przygotować kolejną dziesiątkę – nie zmieściło się mnóstwo książek, mniej lub bardziej oczywistych. Napisałabym jeszcze o „Zamczysku w Otranto”, przezabawnej powieści gotyckiej. Napisałabym o „The Diary of the Provincial Lady”, gdyby nie to, że to kolejna książka nie wydana po polsku. Przypomniałabym o „Zdobywam zamek” Dodie Smith. Ale może Wy podzielicie się swoimi propozycjami poprawiających humor książek?

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply