Zdarza wam się zajrzeć na koniec książki w trakcie lektury, żeby dowiedzieć się, jak się to wszystko skończy? Ja bardzo staram się tego unikać, zwłaszcza podczas lektury kryminałów. Nie wytrzymałam jednak, czytając książkę historyczną o dramatycznych losach pewnej XIX-wiecznej wyprawy polarnej!
Lubię czytać zarówno o ekstremalnych wyprawach, jak i o Arktyce, dlatego książkę Hamptona Sidesa „W królestwie lodu” kupiłam od razu po jej premierze i przeczytałam kilka dni później. Nie napisałam o niej wtedy na blogu, ponieważ zajęły mnie inne recenzje, ale ponieważ pracuję teraz nad tłumaczeniem książki o regionach polarnych, postanowiłam przejrzeć jeszcze raz reportaż Sidesa. Zajrzałam i przepadłam. Przeczytałam całość po raz drugi w dwa wieczory, równie zafascynowana, jak podczas pierwszego czytania.
„W królestwie lodu” nie jest bowiem typową książką historyczną. To raczej reportaż historyczny, a autor zgromadził imponujący materiał i sprawnie z niego korzysta. Żongluje cytatami z listów, artykułów gazetowych, dzienników wypraw, przeplatając nimi pasjonującą opowieść o marzycielach, którzy wyruszyli w nieznane, żeby raz na zawsze rozstrzygnąć nurtującą wówczas społeczeństwo kwestię istnienia ciepłego morza na biegunie północnym.
Oczywiście dzisiaj taki pomysł wywołuje tylko śmiech. Jakim cudem ktokolwiek, kto dotarł do granicy pokrywy lodowej, mógł wierzyć, że wystarczy przebić się kawałek dalej i wypłynie się na ciepłe wody, pełne morskich stworzeń, a może nawet zamieszkane przez nieznany lud. W XIX wieku jednak ta idea rozpalała wyobraźnię wszystkich pasjonatów geografii, włączając w to najpoważniejszych ekspertów. Do ich grona dołączył niejaki George De Long – doświadczony oficer marynarki, który brał udział w wyprawie na wody Grenlandii i zapadł na prawdziwą „gorączkę arktyczną”, marząc o powrocie do krainy ciszy i lodu. Ponieważ sprawdził się już na zimnych wodach, a przez społeczeństwo amerykańskie został uznany za prawdziwego bohatera, udało mu się nawiązać znajomość z innym wizjonerem – Jamesem Gordonem Bennettem, amerykańskim milionerem, będącym wydawcą czasopisma „New York Herald”. Bennett lubił wysyłać reporterów w nietypowe miejsca – to on był sponsorem wyprawy Stanleya, który przemierzył Afrykę w poszukiwaniu Livingstone’a. Teraz uwierzył, że organizując wyprawę, która dotrze na biegun polarny, zdobędzie materiał, który przewyższy popularnością relacje Stanleya.
Oczywiście od początku lektury wiemy, że De Longowi się nie powiedzie. Nie było takiej możliwości, skoro zakładał, że dotrze na biegun drogą wodną. Nawet kiedy wyruszał, wielu ludzi w to nie wierzyło. Doświadczony marynarz, pływający na kutrach wielorybniczych daleko na północ, powiedział De Longowi przed wyprawą: „Być może się pan przedrze. Ale możliwe także, że trafi pan prosto do piekła. Szanse na to są pół na pół”.
Gdyby De Long ociągał się nieco dłużej, nie wyruszyłby wcale. Wkrótce po tym, jak jego statek wypłynął z portu, przyszły wieści od innej ekspedycji, która stwierdziła, że ciepły prąd, rzekomo wypływający z otaczającego biegun morza, nie istnieje. De Long mógł zmodyfikować swoje plany, zdecydować się na inną trasę, gdyby o tym wiedział. Wiadomość przyszła jednak za późno.
Choć już z opisu okładkowego wiemy, że statek De Longa uwięźnie w lodzie, od lektury trudno się oderwać. De Long jest bohaterem doskonałym. Jest śmiały, uczciwy, zakochany w żonie i córeczce, lojalny względem swoich ludzi. Sides nie pomija też innych uczestników wyprawy. Poznajemy ich wszystkich bardzo dobrze, wiemy, kto z nich zostawił rodzinę, kto ma skłonność do ryzyka, kto najmniej ufa dowódcy wyprawy. Nie sposób nie martwić sie o ich losy i nie przewracać stron coraz szybciej w oczekiwaniu na najgorsze.
„W królestwie lodu” to barwna i poruszająca książka o odwadze i poświęceniu, o ludziach, którym pięćdziesiąt procent szans wystarczało, by zaryzykować życiem. Początkowo opowieść rozwija się wolno, a czytelnik może się początkowo niecierpliwić, chcąc, aby bohaterowie jak najszybciej wyruszyli. Później doceni jednak skrupulatność, z jaką Sides odmalował całe tło i zapoznał nas z życiorysami swoich bohaterów. A kiedy wyprawa się już rozpocznie, nie sposób przestać czytać. Nastawcie się na zarwaną noc i sporo emocji.
A jeśli już czytaliście i macie ochotę na podobną, równie dobrze napisaną książkę, polecam „Poza krawędź świata” Lawrence’a Bergreena, która podobnie zachwyciła mnie przed laty.
Moja ocena: 6/6
Hampton Sides "W królestwie lodu"
Tłum. Tomasz Hornowski
Wydawnictwo Rebis 2016
No Comments