Podobno dobrą książkę poznaje się po tym, że zmienia się wraz z czytelnikiem. Wracając do niej co kilka lat, za każdym razem odnajdujemy coś innego. Jesteśmy już inni, mamy nowy bagaż doświadczeń, ale w takiej książce wciąż odnajdujemy odpowiedzi na nowe pytania lub, równie często, nowe pytania bez odpowiedzi. Tak jest z „Opowieścią Podręcznej”. Przeczytałam ją po raz pierwszy na studiach i byłam wstrząśnięta wizją świata, w którym kobiety nie mają żadnych praw. Scena, w której kobiety wskazują ofiarę zbiorowego gwałtu, swoją koleżankę, i krzyczą, że to była „jej wina”, została mi w głowie na zawsze. Atwood napisała swoją wielką powieść tak, abyśmy mieli wrażenie, że teoretycznie taki rozwój historii jest możliwy, ale czytając ją po raz pierwszy czułam ulgę, że ludzkość poszła w inną stronę.
Od tego czasu świat się mocno zmienił. Znowu sięgnęłam po „Opowieść Podręcznej” – chciałam obejrzeć serial, najpierw przypominając sobie jednak książkę, a przede wszystkim planowałam lekturę „The Testaments”, czyli sequela, napisanego przez Atwood po 34 latach. Atwood napisała „The Testaments” myśląc o coraz bardziej prawicowej Ameryce, ja przeczytałam obie części w coraz bardziej prawicowej Polsce. Sięgając po raz drugi po „Opowieść podręcznej”, czułam zimny dreszcz i dławienie w gardle. Przecież nie mogę być pewna, że historia nie skręci nagle w równie przerażającą stronę. W dodatku jestem teraz matką, więc historia kobiety, której odbierają córkę, bo jako kobieta traci prawo do wszystkiego, także do swoich dzieci, wybrzmiała we mnie zupełnie inaczej.
Wydaje mi się, że napisanie ciągu dalszego wymagało od autorki sporo odwagi. Uzupełniała przecież jedno ze swoich wielkich dzieł. W dodatku siła „Opowieści Podręcznej” leży w kameralności i niedopowiedzeniach. Historia Fredy toczy się w czterech ścianach, w jej pokoju, w domu Komendanta, czasem tylko gdzie indziej. Gilead jest pełne tajemnic, nie rozumiemy, jak funkcjonuje, kim właściwie są Oczy, komu raportują, kto trzyma władzę. Zakończenie książki zostawia nas z pytaniami, na które możemy sobie próbować odpowiedzieć, ale nigdy nie będziemy mieć pewności, czy mamy rację. W ten sposób nasza uwaga skupia się na tym, co ważne, a nie na okolicznościach. Śledzimy bohaterkę z tak bliska, że się z nią utożsamiamy. Stajemy się Fredą, gwałconą przez Komendanta na podołku jego Żony, Fredą, Fredą, której konto bankowe pewnego dnia po prostu przestaje działać, Fredą, która kiedyś miała córkę. Nie musimy wiedzieć, kim są Oczy, żeby czuć przerażenie, nie wiedząc, czy właśnie nie patrzą.
Jednocześnie jednak chcieliśmy wiedzieć, bo taka już nasza, czytelników, natura. Chcieliśmy wiedzieć, jak i kiedy Gilead upadnie, bo to, że upadnie, autorka zdradziła nam pod koniec. Chcieliśmy wiedzieć, co stało się z Fredą i jej dzieckiem. A autorka postanowiła, że zdradzi nam trochę tajemnic. I niestety, choć „The Testaments” czyta się świetnie, książka ta nie ma tej siły rażenia, którą miała i nadal ma „Opowieść Podręcznej”.
„The Testaments”, czyli „Świadectwa” to jednocześnie sequel i prequel. Akcja zaczyna się mniej więcej piętnaście lat po wydarzeniach z „Opowieści Podręcznej”, ale część scen toczy się w pierwszych dniach Gileadu, kiedy reżim dopiero się formował. Zamiast jednej narratorki mamy trzy. Pierwszą, i zdecydowanie najciekawszą, jest Ciotka Lidia, jedna z kobiet, które dołączyły do oprawców. W „The Testaments” dowiemy się, kim była dawniej i jak to się stało, że została jedną z okrutnych trenerek Podręcznych. Dwie pozostałe narratorki to młode dziewczyny – Agnes, która wychowała się w Gileadzie i właśnie wkroczyła w wiek, w którym powinna wyjść za mąż, i Daisy, nieco samotną i zbuntowaną nastolatkę z Kanady. Ich historie oczywiście się splotą, bardzo zgrabnie i ciekawie. I choć szybko domyślimy się paru rzeczy trzymanych przez autorkę początkowo w sekrecie, lektura komentarza historycznego, który kończy tę książkę, podobnie jak kończył „Opowieść Podręcznej”, wybije nas nieco z samozadowolenia. Bo czy możemy wierzyć swoim domysłom? Czy nie dajemy się zwieść fałszywym tropom i potrzebie domknięcia opowieści?
Agnes i Daisy są też mniej interesującymi narratorkami. Los Fredy był mi bliższy, bo żyła w czasach przed Gileadem i znała różnicę. Wiedziała, czym może być seks, pamiętała życie z mężczyzną, którego kochała. Zniewolona, sprowadzona do roli maciory rozpłodowej, zachowała godność, bo nie utraciła nadziei na to, że odzyska dawny świat. Złapała się kurczowo pierwszej okazji na związek z drugim człowiekiem. Agnes została jednak wychowana w Gileadzie, jest głęboko wierząca, nie wie, bo nie może wiedzieć, jak mogłoby wyglądać jej życie. Obserwujemy ją z zaciekawieniem, przejmujemy się tym, co ją może spotkać w małżeństwie, ale nie czujemy się nią. Daisy zaś, jako nie znająca świata, a nawet prawdy o sobie samej nastolatka, jest równie ciekawa i równie obca. Poznajemy je, zaczynamy lubić, ale nie wchodzimy w ich skórę. Paradoksalnie, najbliższa staje się nam chyba Lidia, jako że obserwujemy początki jej kariery jako Ciotki. Wiemy, że sama dokonała wyboru, ale rozumiemy też, co ją do tego popchnęło.
„The Testaments” odpowiada na wiele pytań. Dowiadujemy się sporo o funkcjonowaniu i o słabościach Gileadu. Poznajemy bliżej tych, którzy pociągają za sznurki, czasem otwarcie, a czasem z ukrycia. Wiedza o tym, kim naprawdę są przywódcy, do czego się posuwają, może zmienić wszystko. Atwood pisze o fałszywych wiadomościach, o zachowywaniu pozorów, o hipokryzji, a Gilead znowu zaczyna wydawać się przerażająco rzeczywisty. Obalić reżim może tylko rozpowszechnianie prawdy.
Choć więc nie jest to najlepsza powieść Atwood, jest dobra, przejmująca i (niestety) dużo bardziej aktualna, niż „Opowieść Podręcznej” w 1985 roku. Czytajcie w oryginale lub poczekajcie na polską premierę (podobno w lutym).
Margaret Atwood "The Testaments"
Wydawnictwo Chatto & Windus 2019
Margaret Atwood "Opowieść Podręcznej"
tłum. Zofia Uhrynowska-Hanasz
Wydawnictwo Wielka Litera 2017
4 komentarze
Atwood to chyba pierwsza anglojęzyczna pisarka, którą z przyjemnością czytam w oryginale. The Testaments jeszcze przede mną – taki sobie prezent świąteczny szykuję 🙂 Niestety, wydanie brytyjskie (szkockie?) z lekka mnie wyprowadziło z równowagi estetycznej – Podręczna ma inny format niż Świadectwa! No jakże to będzie na półce wyglądać?! Nie mówiąc o Instagramie 😉
Chyba przyjdzie mi zadowolić się ebookiem :/
Btw, moja ostatnia wystawa, jaką zrobiłam w bibliotece gdzie pracuję, jest poświęcona dystopii w literaturze – można zerknąć na mój insta 🙂
Padmo, dziękuję Ci za tak rzeczową opinię o tej książce – z pewnoscią musiało byc Atwood trudno ją napisać ale moze tez czuła, ze musi to zrobić. Jestem też chyba jedyną osobą, która nie czytała „Opowieści Podręcznej” ani nie ogladała serialu a teraz za dużo jej wszędzie bym miała na to ochotę, ale do każdej lektury trzeba dorosnąć, z czym sie zgadzam w 100% więc kto wie, może sie skuszę na „Opowieść Podręcznej”.
Ja „Opowieść podręcznej” czytałem cztery lata temu i była to przerażająca lektura. „The Testaments” na pewno przeczytam i wtedy wrócę tu napisać kilka słów więcej.
Uwielbiam Margaret Atwood <3