Dziwnie było obudzić się w łóżku.
Reszta ekipy cieszyła się z powrotu do domu, a mnie jednak żal. Będzie mi brakować widoku migotliwego morza lub jeziora przed namiotem, jasnej poświaty nieba o północy, a nawet deszczu bębniącego o dach namiotu niezmiennie prawie każdej nocy. Muszę chyba jednak zacząć poważnie myśleć o wyprowadzce z miasta…
Przeczytałam wszystko, co zabrałam! I oczywiście zabrałam zdecydowanie za mało, przerażona widokiem ogromnych paczek na podłodze, które trzeba było upchnąć w bagażniku. W ostatniej chwili zostawiłam w domu kupkę książek, chociaż przecież wiadomo, że gdzieś bym je wcisnęła… Przeczytałam jednak „Lato” Tove Jansson, „My na wyspie Saltkrakan” Astrid Lindgren, „Zmierzch” Theorina i „Trzeci klucz” Jo Nesbo. I wcale nie mam skandynawskiego czytania dosyć, więc jest szansa, że się za tego „Półbrata” w końcu zabiorę;)
Niestety, Skandynawia okazała się mało przyjazna turystom jeśli chodzi o internet. Kafejek internetowych jest bardzo niewiele, dostęp do sieci można uzyskać w bibliotekach, ale tylko na 15-20 minut, i w niektórych biurach informacji turystycznej. Trzeba było zabrać laptopa, bo wi-fi jest na wielu kempingach, ale nie chcieliśmy wozić komputera, który by kusił naszą córkę grami i filmami. Relacja z wyjazdu zacznie się więc dopiero powoli pojawiać, głównie na drugim blogu, tutaj może tylko jakieś literackie miejsca i oczywiście recenzje.
A w międzyczasie przeszły trzecie urodziny miasta książek, aż trudno mi uwierzyć, że to już tyle czasu mnie bawi! Ponadto pojawiły się nominacje do Bookera, które będę musiała przeanalizować jak najszybciej, bo mam ochotę przeczytać jak najwięcej z długiej listy, bardzo ciekawej zresztą. Na podłodze czeka stosik niezabranych książek, i drugi, którego nawet nie planowałam zabrać, a który jest równie kuszący… Może więc nie jest tak źle być znowu w domu;)
No Comments