dzielnica fikcji

Zwiedzając Tajlandię

19 sierpnia 2009

 

   „Tajlandia jest rajem głupców i farangów, kryminalistów i cudzoziemców”, pisze Rattawut Lapcharoensap w opowiadaniu „Zwiedzanie”. W wersji angielskiej to opowiadanie było opowiadaniem tytułowym zbiorku, który u nas wziął tytuł od innego opowiadania – „Nie każ mi tutaj umierać”. „Zwiedzanie” jest chyba lepszym tytułem, chociaż jedyne osoby, które zwiedzają Tajlandię w tym znakomitym zbiorze opowiadań, to nie zagraniczni turyści, ale tracąca wzrok Tajka i jej syn. W normalnych warunkach podróż po własnym kraju nie przyszłaby im do głowy. Syn, który jest narratorem, mówi: „Wiemy, że gdyby sprawy wyglądały inaczej, gdyby życie toczyło się zwykłym torem, z pewnością nie zdecydowalibyśmy się na tę podróż.” Tajlandię zwiedzają zwykle farangowie, czyli cudzoziemcy. Czytelnik tej książki jednak też zwiedza, zwiedza kraj, którego nie zobaczy w broszurach turystycznych ani podczas wycieczki na rajskie wyspy Tajlandii.

Zbiór opowiadań młodego tajskiego pisarza opowiada o zwykłych rzeczach: o konflikcie pokoleń, o biedzie, o młodzieńczej miłości, o desperacji ojca, który nie może utrzymać rodziny. Historie te osadzone są jednak w realiach kraju, który mało znamy, w kraju zalanym przez turystów, którzy przywożą ze sobą pieniądze, ale także hałas, brak kultury i obce, dziwne obyczaje. Turystów, którzy rozkochują w sobie miejscowe dziewczyny, aby następnie je zostawić z dzieckiem, którego skóra jest nieco bielsza. „Dupy i słonie. Tylko o to im chodzi”, mówi jedna z nich. „Dajesz im historię, świątynie, pagody, taniec tradycyjny, pływające targowiska, rybne curry, tapiokę, przędzalnie jedwabiu, a oni jak banda dzikusów interesują się tylko ujeżdżaniem słoni i ślinią na widok dziewczyn, a w przerwach półżywi leżą na plaży i hodują raka skóry.” Swoją drogą, ciekawie czytało się to właśnie teraz, gdy za tydzień będę w Tajlandii.

W innym opowiadaniu poznajemy mieszane małżeństwo. Gdy mąż Amerykanin na festynie wychodzi na parkiet, aby zatańczyć ze swoją tajską żoną, ludzie spoglądają na nich wrogo, a nawet spluwają – biorą kobietę za prostytutkę. Ciekawe jest też opowiadanie o uchodźcach z Kambodży. Ich obecność wywołuje niechęć, a nawet nienawiść, nie mniejszą niż obecność uchodźców z Afryki w niektórych regionach Europy…

Rattawut Lapcharoensap opisuje to wszystko bardzo plastycznie i emocjonalnie, a zarazem zwięźle. Jego opowiadania wciągają od pierwszych linijek. Znienacka lądujemy w środku czyjegoś życia, i z miejsca zaczynamy odczuwać z tą osobą więź. Czasem po przeczytaniu całej powieści nie udaje mi się polubić bohatera lub chociaż poczuć z nim związanym, podczas gdy tutaj każde krótkie opowiadanie taką sympatię, a także empatię, wywołuje.

Moje jedyne zastrzeżenie skierowane jest do wydawcy. Nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie recenzje z innych blogów. Pamiętam, że dawno temu oglądałam ją w księgarni, ale ponura i dziwna okładka oraz sugerujący depresyjną zawartość tytuł skutecznie mnie odstraszyły. Nie wiem, dlaczego polski wydawca nie zdecydował się na zachowanie tytułu angielskiego – „Zwiedzanie”, moim zdaniem znacznie lepiej pasującego do zawartości książki. Angielskie słowo „sightseeing” znakomicie komponuje się ze słowami narratora jednego z opowiadań: „Ziemia jest cyrkową liną, po której pędzi nasz pociąg. Mówią, że za sto lat nic z tego nie zostanie i że morza uniosą się nad ten skrawek ziemi(…) Nie dowierzam tym prognozom, bo nie wierzę w nic, czego nie mogę zobaczyć.”

Moja ocena: 5/6

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply