Kupiłam książkę Rachel Hore przede wszystkim ze względu na okładkę, bliźniaczo podobną do okładki angielskiego wydania „Domu w Riverton” Kate Morton. Nazwisko autorki kojarzyłam, a w dodatku w notce wydawniczej przeczytałam iż akcja toczy się w osiemnastowiecznej rezydencji wiejskiej, nie mogłam się więc oprzeć. Kilka dni temu sięgnęłam po nią, gdy dopadła mnie grypa, wiedząc że taka lektura sprawdzi się idealnie w chorobie.
Judith pracuje w londyńskim domu aukcyjnym. Dostaje zlecenie ze swojego rodzinnego hrabstwa Norfolk, jedzie tam aby wycenić kolekcję książek i przedmiotów należących do zapomnianego osiemnastowiecznego astronoma, i oczywiście znajdzie dużo więcej. Natrafia na ślad tajemniczej kobiety, która okazuje się być przybraną córką Wickhama – astronoma. Dlaczego jednak nie ma po niej śladu na rodzinnych drzewach genealogicznych? Gdzie i dlaczego zniknęła bez śladu, i jakiego ważnego odkrycia astronomicznego udało jej się przedtem dokonać. A przede wszystkim – co oznacza jej pojawianie się w snach Judith i jej kilkuletniej siostrzenicy?
Historia toczy się niespiesznie, pełna jest nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności – jeśli ktoś znienacka pojawi się w lesie, na pewno będzie dalekim krewnym, jeśli wypadnie ze ściany cegła, będzie za nią ukryty schowek, i tak dalej. Postaci są jednak tak sympatyczne, a odkrywana po kawałeczku tajemnicza historia sprzed wieków na tyle fascynująca, że czyta się to całkiem bezboleśnie. Sielskie krajobrazy Norfolku i piękna stara biblioteka sprawiają, że wybaczamy autorce wiele. Nawet elementy nadprzyrodzone i totalnie przesłodzonego, romantycznego mężczyznę, który oczywiście czeka gdzieś w pobliżu.
„A Place of Secrets” to przyjemne, klimatyczne czytadło, które początkowo czyta się dość wolno, ale później akcja przyspiesza i pozwala zapomnieć nawet o bólu gardła i chłodzie za oknem, przenosząc nas na chwilę w krainę zielonych pól i starych domostw.
Moja ocena: 4/6
No Comments