Powieść Kate Grenville „The Secret River”, obsypana nagrodami i świetnymi recenzjami, jest solidnym kawałkiem prozy historycznej, pięknie napisanym i trzymającym w napięciu. Sama historia wczesnych osadników australiskich, kolonizujących ląd pozornie pusty, jest wystarczająco ciekawa, aby przyciągnąć czytelnika. „The Secret River” kryje w sobie jednak coś więcej. To pełna symboli, wieloznaczna historia o niezrozumieniu, o mocy języka, o złożoności i wielowymiarowości historii.
Powieść opowiedziana jest oczami Williama Thornhilla, który wprawdzie nie jest narratorem, ale to jego ograniczony punkt widzenia przekazuje trzecioosobowy narrator. Will urodził się w slumsach Londynu, a jego dzieciństwo to iście dickensowska opowieść o biedzie, głodzie i niesprawiedliwości. Los uśmiecha się do Willa w chwili, gdy zostaje on praktykantem zamożnego Middletona i dostaje szansę samodzielnego zarabiania na życie jako wioślarz na Tamizie. Gdy tylko Will osiąga samodzielność, poślubia swoją pierwszą miłość, córkę swojego pracodawcy, Sal, tym samym zapewniając sobie tym lepszą przyszłość. Niestety, wkrótce nieszczęścia spadają lawinowo na młodą parę i krótko po narodzinach ich pierwszego dziecka, ich teściowie umierają, roztrwaniając w ostatnich miesiącach życia całe oszczędności. Will i Sal nie są w stanie spłacić długów swoich rodziców i powoli popadają w coraz większą biedę. Gdy głód staje się codziennością, Will robi to, co większość przewoźników na Tamizie – zaczyna podkradać towary, które przewozi. Gdy w końcu zostaje złapany na gorącym uczynku, jego los jest przesądzony – 19-wieczny Londyn nie jest miejscem, w którym pobłaża się złodziejom. Od stryczka ratuje go żona, która niestrudzenie puka do kolejnych drzwi, aby załatwić Willowi ułaskawienie. Łaska przychodzi w nieoczekiwanej formie – Will zostaje zesłany na dożywocie do kolonii karnej w Nowej Południowej Walii, a żona i dziecko dostają pozwolenie, aby mu towarzyszyć.
Dziewięć miesięcy później, z kolejnym, urodzonym na statku dzieckiem, lądują w Sydney, i powieść właściwie wtedy się zaczyna. Nowy Świat rządzi się swoimi prawami i ciężko pracujący skazaniec może po kilku latach zostać całkowicie uniewinniony. Przed Willem otwierają się możliwości, których nie mógł sobie nawet wyobrazić – byli skazańcy mogą osiedlać się w dowolnym miejscu, przejmując ziemię na własność. W Willu budzi się nagła tęsknota za ziemią, która powoduje, że wbrew swojej żonie, która marzy tylko o powrocie do Londynu, wywozi rodzinę na rzekę Hawkesbury, gdzie osiedlają się odludnym i dzikim miejscu.
Szybko okazuje się, iż miejsce jest odludne tylko pozornie. Polana, która wydawała mu się pusta, okazuje się być zapełniona znakami obecności innych ludzi, ludzi, których trudno zauważyć, są bowiem tak stopieni z ziemią, która ich zrodziła. Thornhillowie początkowo wierzą, że dzicy pokazali się na terenie, który uważają za swój, jedynie przelotnie, szybko jednak muszą stwierdzić, że miejsce, które wybrali, od wieków jest zamieszkane. Ku swemu zdziwieniu odkrywają też, że aborygeni, uważani przez nich za bliższych zwierzętom niż ludziom, są tacy sami jak oni – mają taką samą skórę, takie same oczy, nawet swoje domostwa zamiatają takimi samymi miotłami.
Od tego momentu opowieść mogła potoczyć się czarno-biało. Grenville jednak nie idzie na łatwiznę – styk kultur jej oczyma jest niejednoznaczny, a wina niełatwa do ocenienia. Nie ma tu złych intencji – jest niezrozumienie, a nawet jego całkowita niemożność. Zawodzi język, który staje się całkiem bezużyteczny, zawodzi także wyobraźnia, która nie pozwala Willowi ogarnąć społeczności, która nie uznaje i prawdopodobnie nawet nie rozumie prawa własności. Strach i bezsilność w obliczu całkowitego braku komunikacji popychają obie strony do czynów, których nikt z nich nie byłby w stanie przewidzieć. Will, niczym prawdziwy bohater tragiczny, staje przed wyborem niemożliwym – przed utratą jednej z dwóch rzeczy, bez których nie może żyć – swojej ziemi lub swojej żony. Cena, którą za swój wybór zapłaci, będzie niezwykle wysoka.
Ziemia, o którą toczy się gra, jest prawdziwym rajem. Grenville obdarza krajobraz magią i symboliką. Klify na przeciwległych brzegach rzeki symbolizują dwie kultury – jednakowo zalewane są światłem i cieniem, nigdy jednak nie mogą się spotkać, a Will, siedząc bezpiecznie na jednym brzegu, może tylko obserwować sylwetkę krajowca, który stoi na przeciwnym, a z którym sie nigdy nie będzie mógł porozumieć. Rzeka niesie ukojenie od strasznych wydarzeń na lądzie. Las jest pełen cieni, które wydają się być ludźmi, lub ludzi, którzy wydają się cieniami, a których skóra ma kolor pyłu pokrywającego australijską ziemię.
To wieloznaczna, piękna powieść, momentami bardzo smutna. Pokazuje jednak, że historia ma wiele odcieni. Przyjemnie czyta się piękny język Grenville, chociaż nie mogę polecić tej książki komuś, kto nie ma dużej wprawy w czytaniu po angielsku. Grenville nie oszczędza czytelnika, jej bohaterowie rozmawiają dziwiętnastowieczną, prostą angielszczyzną, używają potocznych zwrotów i idiomów, i nie jest ich łatwo zrozumieć. Poza dialogami, język jest współczesny, ale także bogaty. Mam zamiar wrócić do tej książki kiedyś, ponieważ teraz czytałam zbyt szybko, chcąc wiedzieć, co się wydarzy, a proza Grenville warta jest skupienia i powolnego podziwiania. Wydaje mi się, że widziałam tę książkę gdzieś w zapowiedziach w Polsce, i cieszę się już na jej wydanie. Chętnie zobaczę, jak tłumacz sobie z nią poradzi i nie zazdroszczę tego zadania. Myślę też, że chociaż to dopiero początek roku, ta książka na pewno znajdzie się w moich końcoworocznych podsumowaniach!
No Comments