Mama podrzuciła mi na weekend „Córkę opiekuna wspomnień” Kim Edwards, więc odłożyłam chwilowo inne lektury, żeby sprawdzić, czy mnie wciągnie. I połknęłam ją w jeden dzień. Sprawnie napisana, momentami nieco przewidywalna, ale mimo to przykuła moją uwagę.
Młode małżenstwo spodziewa się dziecka. Nocą, wśród śnieżycy, zaczyna się poród, i z podowu zbiegu okoliczności lekarz nie dociera do kliniki. Ojciec dziecka, też lekarz, odbiera poród przy pomocy położnej. Wszystko przebiega gładko i bez zakłóceń, rodzi się śliczny i zdrowy chłopczyk, młody tatuś promienieje, gdy nagle żona zaczyna rodzić znowu. Znieczulona przez troskliwego męża nie wie, że drugie dziecko to dziewczynka z zespołem Downa. Ojciec jest w szoku – jego młodsza siostra urodziła się z wadą serca i zmarła w wieku lat dwunastu. Pamiętając ból swojej matki i chcąc go oszczędzić żonie, którą kocha ponad wszystko, podejmuje decyzję, która zaważy na życiu wielu osób – prosi położną, aby odwiozła córeczkę do zakładu dla dzieci upośledzonych, a żonie mówi, iż dziecko zmarło. Położna, nota bene od dawna zakochana w lekarzu, wykonuje polecenie, ale po dotarciu do zakładu zmienia zdanie i ucieka z dziewczynką, którą wychowa jak własną córkę.
Po przeczytaniu notki na okładce sądziłam, iż będzie to taka trochę propagandowa powieść o dziecku z zespołem Downa, pokazująca jak normalne i zwyczajne może być jego życie. Nie jest to temat dla mnie kontrowersyjny i zapewne nie wciągnęłaby mnie taka opowieść zbyt mocno. Na szczęście autorka skupiła się na innym zagadnieniu, a mianowicie – jak można żyć z kimś, kogo okłamało się w tak ważnej kwestii. Kłamstwo Davida zawisa między nim a jego żoną, tworząc barierę, której oboje są świadomi, ale nie potrafią jej pokonać – ona, ponieważ nie wie, skąd ta bariera pochodzi, a on, ponieważ nie potrafi powiedzieć jej prawdy. Bariera ta towarzyszy im bezustannie, zmieniając ich małżeństwo i całe życie. On, niszczony przez brzemię winy, wybacza jej zdrady, sądząc że sam je spowodował. Ją pokonuje bezradność, wywołana przez to, że nie tylko nie mogła uratować swojego dziecka przed śmiercią, ale nawet nie mogła nic zrobić, aby je chociaż zobaczyć i dotknąć.
Drugi wątek to historia walki przybranej matki o prawo do normalnego życia dla chorej dziewczynki, która staje się jej ukochaną córką. Ta część opowieści również nie jest pozbawiona rozterek i dylematów. Caroline musi zmierzyć się ze swoimi demonami, w tym z nieuświadomioną do końca motywacją, która stała za jej decyzją o zabraniu dziewczynki, oraz zdecydować, czy pozwoli ojcu Phoebe wziąć udział w życiu dziewczynki, gdy on tego zapragnie.
Historia to wprawdzie nieprawdopodobna, ale problemy w niej poruszone są uniwersalne, przedstawione sprawnie i wciągająco, więc polecam na jakieś spokojne popołudnie!
A ja wracam chyba do Adichie „Half of a Yellow Sun”, zdobywczyni Orange Prize for Fiction w tym roku. Zapowiada się świetnie, więc już się cieszę na dzisiejszy wieczór!
No Comments