Jest co najmniej kilku żyjących pisarzy, których darzę uwielbieniem i po których książki sięgam bez zastanowienia gdy tylko się pojawią. Jednym z nich jest Nicholas Evans, znany głównie jako autor „Zaklinacza koni”. Co ciekawe, ja „Zaklinacza koni” nie czytałam – zbyt mocno tkwią we mnie obrazy z filmu i do książki mnie jak dotąd nie ciągnęło – za to wszystkie pozostałe książki Evansa pokochałam miłością bezwarunkową. Tworzy je mieszanka składników, które trafiają w mój czuły punkt: wspaniałe, dzikie i puste krajobrazy, silne emocje nierozerwalnie związane z przyrodą, rodzinne sekrety i ich powolne odkrywanie. Mało brakowałoby jednak, a „Zaklinacz koni” pozostałby jedyną nieczytaną przeze mnie książką Evansa, jako że pisarz ten o mało nie stracił życia, gdy w sierpniu 2008 wraz z żoną i dwójką krewnych zjadł garnek zupy ze śmiertelnie trujących grzybów, własnoręcznie nazbieranych. Na szczęście udało się ich uratować, jednak zarówno Evans, jak i jego żona wciąż są dializowani trzy razy w tygodni, a on oczekuje na przeszczep nerki.
Na „Odważnych” trzeba było więc poczekać znacznie dłużej, niż miał to w planach zarówno autor, jak i wydawcy. Z radością wzięłam tę książkę do ręki, i mimo iż nie wzbudziła we mnie takich emocji, jak „W pętli”, „Serce w ogniu” i „Przepaść”, spędziłam nad nią bardzo przyjemne dwa popołudnia. Bohaterem jest Tom Bedford, zaś opowieść toczy się dwutorowo – współcześnie, gdy Tom jest nieco zgorzkniałym rozwodnikiem, i w przeszłości, w przełomowych chwilach jego dzieciństwa. Od pierwszych stron wiemy, iż matka Toma została poddana karze śmierci, nie wiemy jednak za co i jak do tego doszło. Po latach groźba równie surowego wyroku wisi nad jedynym synem Toma, z którym ten prawie nie utrzymuje kontaktów. Aby go odzyskać, będzie musiał wyjawić swoim bliskim sekrety z przeszłości, o których bardzo starał się zapomnieć.
Jak wszystkie książki Evansa, narrator prezentuje męski punkt widzenia, jednak znacznie bardziej emocjonalnie nasycony, niż moglibyśmy się spodziewać. To niby męska książka, pełna kowbojów, rancz i innych westernowych akcesoriów, a zarazem sporo w niej subtelności i emocjonalnych wahań. W tle zaś mamy hollywódzki przemysł filmowy lat 60-tych, wojnę w Iraku i angielską szkołę z internatem dla chłopców.
Fabuła jest dość przewidywalna, udało mi się domyślić, co się wydarzyło, już w połowie powieści. Być może byłoby trudniej, gdybym nie przeczytała notki z okładki, która ujawnia chyba trochę zbyt dużo. Nie przeszkadzało mi to w ogóle, czytałam w napięciu i z zaangażowaniem. Polecam gorąco, a jeśli nie czytaliście wcześniejszych powieści Evansa, to wyszukajcie je koniecznie!
Moja ocena: 4,5/6
No Comments