Dwie książki, całkiem inne, ale każda z odrobiną magii. Pierwsza umiliła mi długie podróże między Londynem i Oksfordem, druga uratowała w niedzielne popołudnie, gdy wróciłam z pracy tak zmęczona, że ani czytać, ani nawet spać nie mogłam. „Miracle on Regent Street” Ali Harris poleciła na swoim blogu Dabarai. Zaintrygowało mnie tło – stary, mocno już podupadający, żyjący przeszłością dom towarowy „po niewłaściwej stronie Regent Street.” Wiedziałam, że to będzie typowa chic lit – czytadełko z romansem w tle, ale nie potrafię się oprzeć opowieściom o magii miejsc. Ludzie fascynują mnie o wiele mniej niż budynki, magia starych murów i zakurzonych mebli oddziałuje na mnie wyjątkowo silnie.
Ali Harris najwyraźniej czuje tak samo, bo w jej debiutanckiej powieści dużo więcej miejsca zajmuje Hardy’s – sklep, który powoli wraca do życia, niż główna bohaterka. Evie, kierowniczka magazynu, postać prawie bez skazy (jedyne, czego jej brakuje to wiara w siebie), wskutek zbiegu okoliczności podejmuje się potajemnie przywrócić świetność sklepowi, w którym pracuje. Bladym świtem, zanim zjawią się ekspedienci, przekształca zaniedbane, bure i ponure działy w miejsca z bajki. Jak dobra wróżka zdejmuje powoli zły czar, odsłaniając jedyny w swoim rodzaju, prawdziwie angielski dom towarowy. Jednocześnie oczywiście nabiera pewności siebie, zrzuca bure bluzy i bezkształtne spodnie, ale na szczęście zamiast seksownych topów i szpilek zaczyna nosić sukienki z duszą, wyszperane w sklepach vintage.
Obowiązkowy wątek romansowy jest dość denerwujący i, rzecz jasna, przewidywalny, ale opowieść o sklepie i jego pracownikach jest urocza i nieźle napisana. Z każdej strony przebija też miłość do Londynu, jak więc mogłabym nie pokochać tej książki? Całość ma prawdziwie świąteczny, optymistyczny klimat i czyta się znakomicie.
„Sekretny język kwiatów” Vanessy Diffenbaugh to zupełnie inna historia. Przygnębiająca opowieść o samotności i odrzuceniu, którą jednak z opowieścią o Regent Street łączy pewna szczególna magia, która tutaj pojawia się pod postacią kwiatów.
Victoria wychowała się w domach dziecka i rodzinach zastępczych. Tylko raz ktoś chciał ją wziąć na stałe, ale niestety, coś nie wyszło, stała się jakaś, początkowo nieznana czytelnikowi, tragedia, i dziewczynka została skazana na pobyt w instytucjach aż do pełnoletności. Elizabeth, jej niedoszła adopcyjna matka, zostawiła jej jednak pewien dar – nauczyła ją sekretnego języka kwiatów, w którym mech oznacza miłość macierzyńską, żółta róża zdradę, a pierwiosnek zaufanie. Victoria pokochała kwiaty i właśnie w kwiaciarni udało jej się znaleźć pierwszą pracę. Jej bukiety potrafią przynieść szczęście, ona sama jednak żyje odgrodzona od świata i będzie musiała przebyć bardzo długą i raczej wyboistą drogę, zanim uda jej się otworzyć przed innym człowiekiem i zaufać nawet nie tyle jemu, co raczej samej sobie.
Historia smutna, grająca na uczuciach, której największym atutem są magicznie opisane kwiaty. Wciąga na tyle, że potrafi zapewnić bardzo czasem potrzebną odskocznię od codziennego życia.
Moja ocena obu tytułów: 4/6
No Comments