dalekie wyprawy

Impresje nowojorskie

4 kwietnia 2012

Wróciłam. Śpię w dziwnych porach, wciąż jeszcze nastawiona na czas nowojorski – zwariowany, trochę przyspieszony. To miasto łatwo nie wypuszcza z objęć, czuję pulsowanie Manhattanu pod skórą, gdy zamykam oczy, jestem na Washington Square, idę Broadwayem, czekam na brudne i przegrzane metro.

Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że tak się w Nowym Jorku zakocham. Numerem jeden od dawna jest dla mnie Londyn – wiedziałam, że Nowy Jork mnie zafascynuje, że nie będę się nudzić nawet przez chwilę, ale nie sądziłam, że mnie urzeknie, że stanie się w takim stopniu „moim miastem”. Ale właściwie, jak o tym pomyślę, to wcale nie jest dziwne – w Nowym Jorku jest po prostu wszystko, trudno więc nie znaleźć miejsca dla siebie. Są ciche, urokliwe dzielnice pełne zieleni, rozległe parki, stare kamienice, gwarne ulice pełne sklepów, lśniące drapacze chmur. Oferta kulturalna po prostu powala, nawet w trakcie tych krótkich dwóch tygodni mogłam przebierać w spektaklach, spotkaniach autorskich, otwartych wykładach, koncertach. Jako że lubię odwiedzać mniej znane zakątki, nie zajrzałam do wielu popularnych miejsc, za to odwiedziłam sporo takich, których próżno szukać na listach głównych nowojorskich atrakcji. Ostatniego wieczoru jednak się złamałam i wjechałam na 86-te piętro Empire State Building, żeby z setkami innych turystów podziwiać widok na Manhattan.

Widok na środkowy Manhattan z Empire State Building

Właściwie nie wiem, co o Manhattanie napisać, tak różnorodna jest to dzielnica. Nie zdawałam sobie sprawy wcześniej, jaki jest olbrzymi. Manhattan to nie tylko dzielnica finansowa z drapaczami chmur, wyrwą w ziemi boleśnie wskazującą miejsce po wieżach WTC i bankierami z Wall Street przemierzającymi ulice z komórkami i aktówkami w rękach. To także Greenwich Village – tętniąca studenckim życiem uniwersytecka dzielnica, nieco industrialne Chelsea z artystycznym zacięciem, pełne małych, włoskich knajpek i uroczych butików Soho i Noho, dostojna i elegancka Upper West Side i wiele innych zakątków, każdy inny, każdy stanowiący mikroświat sam w sobie.

Uliczka na Upper West Side, w tej okolicy mieszkała bohaterka „Masz wiadomość”

Kilka rzeczy mnie zaskoczyło. Na przykład to, jak wiele osób ma psy, i to nie byle jakie! Przeważnie długowłose, zawsze rasowe, świeżo po fryzjerze, z wyczesanym, lśniącym futrem. Podobno wyprowadzanie psów jest jednym z najpopularniejszych zajęć dla osób, które dopiero co przyjechały do Nowego Jorku – sądząc po liczbie osób spacerujących z kilkoma psiakami na smyczy, może być to prawda.

Zadziwili mnie ludzie – choć ciągle w biegu, z nieodłącznym papierowym kubkiem z kawą w ręku, zawsze mają czas, aby się zatrzymać i zaproponować pomoc osobie, które wygląda cna zagubioną. Wystarczyło na chwilę zatrzymać się na skraju chodnika z mapą w ręku, aby ktoś podszedł i spytał, dokąd chcemy dojść – złośliwi twierdzą, że to dlatego, abyśmy jak najkrócej blokowały cenny kawałek chodnika;) W Nowym Jorku wszyscy się bowiem spieszą. Nikt nie zwraca uwagi na czerwone światło, nawet policja. Przechodzenie przez ulicę jest zresztą o tyle łatwe, że większość dróg jest jednokierunkowa. Początkowo ten pośpiech onieśmiela, zwłaszcza że wychodząc z metra trudno zorientować się w kratownicy ulic, łatwo pomylić drogę, idąc w odwrotnym od zamierzonego kierunku. Po kilku dniach jednak podchwytuje się rytm Manhattanu, równie szybko i pewnie jak nowojorczycy lawiruje się między samochodami, a zamiast tracić czas na analizowanie mapy idzie się po prostu przed siebie, do najbliższej przecznicy – lepiej przecież pójść kawałek w niewłaściwym kierunku niż zatrzymać się na kilka minut.

Nowy Jork to zresztą miasto stworzone dla pieszych. Chodniki są szerokie, wygodne, mnóstwo jest ławek, co kilka przecznic można znaleźć mały park albo chociaż skwer, przy którym można chwilę odpocząć. Wszyscy jedzą na dworze – jeśli nie przy kawiarnianych stolikach, których wszędzie tu pełno, to na ławce w parku lub po prostu na trawniku.

Nie można powiedzieć jednak, aby kwitło życie towarzyskie, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Wiele osób jedzących lunch w parku siedzi samotnie, wszędzie widzi się ludzi wpatrzonych w ekran laptopa lub smartphone’a.

W kafejce w Midtown.

Boczna uliczka w dzielnicy finansowej, Dolny Manhattan.

Wall Street

Nigdzie też nie widziałam tylu pięknych ludzi, co w Nowym Jorku właśnie. Widać, że wygląd jest tutaj sprawą istotną. W metrze zauważyłam zresztą plakat reklamowy o treści: „Nowojorczycy nie są lepsi od innych ludzi. My tylko ubieramy się tak, jakby tak tak było.” I muszę przyznać, że chociaż zdecydowanie więcej pieniędzy wydaję na książki, niż na ciuchy, i jestem raczej abnegatką w kwestiach mody, przyjemnie jest pomieszkać trochę wśród ludzi, którzy wszyscy dbają o swój wygląd. Nie ma właściwie ludzi źle, czy choćby niestarannie ubranych, z nieświeżą fryzurą czy w brudnych butach, których niestety pełno w naszych autobusach miejskich… Co ciekawe, ta wszechobecna obsesja na punkcie wyglądu bynajmniej nie onieśmiela. Wręcz przeciwnie – w tym mieście wszystko wydaje się możliwe, i łatwo uwierzyć, że samemu też można wyglądać tak powalająco dobrze. Zresztą tysiące butików i domów handlowych z pięknymi ubraniami dosłownie na każdą kieszeń zdecydowanie taką wiarę umacniają.

Czekając na taksówkę po zakupach na Piątej Alei.

Nawet w Nowym Jorku po całym dniu biegania na wysokich obcasach nogi mogą boleć.

Za dbałością o modny wygląd idzie też moda na fitness i zdrowe jedzenie. Zdecydowanie łatwiej tu znaleźć sklep z żywnością organiczną niż zwykły supermarket – nowojorczycy nigdy nie przekonali się do dużych sklepów, królują malutkie delikatesy. Wszędzie też można spotkać ludzi uprawiających jogging i jeżdżących na rowerach. Oczywiście pełno ich w Central Parku, ale biegacze są także w najbardziej zatłoczonych miejscach.

Jogging pod Grand Central Station

Nowy Jork to też miasto oryginalnych pomysłów. Gdzie indziej ktoś wpadłby na pomysł, aby stary wiadukt kolejowy przerobić na park? Szpecący miasto obiekt został obsadzony roślinami ozdobnymi, dodano sporą ilość ławek i leżaków, chodnik i schody, i w ten sposób w mało popularnej niegdyś dzielnicy Chelsea powstał modny High Line Park, bardzo oryginalny i klimatyczny.

Spaceruje się tutaj wzdłuż starych torów kolejowych, które zostały celowo zostawione.


Cudownym miejscem jest oczywiście Central Park, zadziwiająca enklawa zieleni w samym centrum wielkiego miasta. Central Park jest olbrzymi i mimo że wszędzie widać otaczające go budynki, łatwo się zgubić na krętych ścieżkach. Dopiero tutaj, w ciszy, można poczuć, jak hałaśliwe i męczące są ulice Nowego Jorku. Ludzi oczywiście jest mnóstwo, da się jednak znaleźć ustronne zakątki. Przyjemnie tu czytać na ławce, a mając czytnik można nawet czytać spacerując – okazało się, że Kindle świetnie nadaje się do czytania w marszu. Tym sposobem przeczytałam tu pół książki, jednocześnie w prawdziwie nowojorskim stylu przemierzając całe kilometry dziarskim krokiem.

Oczywiście, Nowy Jork bywa męczący. Jest głośno, często ciasno, wszędzie są tłumy, dojazdy zajmują całe godziny. Metro jest fatalne – bardzo rozległe, dość kiepsko oznakowane – na wielu stacjach nie ma żadnej mapki, linie się ze sobą rzadko krzyżują, tak że przesiadać się nie jest łatwo, nie wszystkie pociągi zatrzymują się na wszystkich stacjach i nie zawsze jest łatwo poznać, w który należy wsiąść. Za to każda stacja jest inna, wiele jest ozdobionych całkiem ciekawymi rzeźbami i obrazami, i wszędzie w metrze można fotografować. Dla kogoś przyzwyczajonego do metra londyńskiego zaskoczeniem jest też obecność koszy na śmieci, których na stacjach londyńskiego The Tube od czasu zamachów w metrze nie ma.

Urzekła mnie stacja przy Czternastej ulicy, zamieszkana przez takie małe ludziki.


To miasto pulsuje energią. Większość mieszkańców się tu nie urodziła, dlatego każdy może czuć się tutaj u siebie. Ludzie przyjeżdżają tu ze swoimi marzeniami, bo wierzą, że właśnie tu ich spełnienie jest na wyciągnięcie ręki. I ta wiara wypełnia miasto pozytywnymi wibracjami, udzielając się nawet takiemu chwilowemu przybyszowi, jak ja. Nowym Jorkiem trudno się też znudzić. I choć dwa tygodnie to nie tak krótko i sporo w tym czasie udało mi się zobaczyć, to wciąż są dziesiątki miejsc, do których nie dotarłam. Wiem, że kiedyś tu wrócę, a tymczasem będę tęsknić do tych ukwieconych skwerów, cienistych uliczek, do tego, żeby znowu przespacerować się ruchliwym Broadwayem, zapatrzeć się na neony na Times Square i zaszyć z książką w jakiejś kafejce.

Plac Waszyngtona, w jednym z takich domów mieszkał Henry James.

Trochę inny Broadway.

Charakterystyczne schody gdzieś w Nolicie.


Typowa nowojorska aleja, szeroka i ruchliwa.

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply