Rzadko, bardzo rzadko zdarza mi się nie mieć czasu na pisanie tutaj. Nie dlatego, że mam ogólnie czasu dużo – myślę czasami, że dużo mniej to już chyba mieć nie można, ale jakoś te kilkanaście minut na notkę zawsze można wygospodarować. Ostatnio jednak ilość zajęć osiągnęła poziom krytyczny wraz z festiwalem fotografii, którego byłam organizatorką, i dołożonym do niego zapaleniem niewiadomo czego w okolicy zęba. Ból zęba zabijałam jednak czytaniem możliwie najbardziej wciągających powieści, i wyobraźcie sobie, że to w miarę skutkowało (oczywiście do spółki za arsenałem tabletek przeciwbólowych;)). Stosik książek do przeczytania się nieco zmniejszył, urósł za to dramatycznie stosik przeczytany, ale czekający na zrecenzowanie…
Ponieważ jedna wizyta u dentysty wypadła mi dość niespodziewanie, a dentystę mam na drugim końcu miasta, gdy okazało się, że czeka mnie półgodzinna jazda tramwajem i jeszcze dłuższa droga do domu, a ja akurat nie mam ze sobą żadnej książki, spanikowałam i pobiegłam do Empiku. Nie mając czasu na zastanawianie się, sięgnęłam po kryminał, o którym słyszałam same dobre rzeczy i w ten sposób prawdopodobnie zapoczątkowałam dłuższą znajomość z panią Karin Fossum.
„Utracona” była strzałem w dziesiątkę. To znakomity kryminał z fascynującym tłem i oryginalnymi, wiarygodnymi bohaterami, który nie tylko pomógł mi zapomnieć o bolącym zębie, ale niestety znacząco przyczynił się do mojego niewyspania następnego dnia. Jest to wciągająca, klimatyczna opowieść o niewielkim norweskim miasteczku, którego mieszkaniec, samotny i starzejący się kawaler, wykazuje się niesłychaną fantazją i pewnego dnia wyrusza do Indii, aby przywieźć sobie żonę ze swoich snów. Niestety, senne marzenie przeradza się w koszmar, gdy Hinduska zostaje brutalnie zamordowana. Wykrycie sprawcy jest utrudnione, ponieważ ludzie w miasteczku, choć wstrząśnięci zbrodnią, niechętnym okiem patrzą na tych, którzy współpracują z policją. Każdy z nich woli wierzyć, iż kobietę zamordował ktoś obcy, niż znaleźć faktycznego sprawcę we własnej, niewielkiej społeczności.
Karin Fossum zachwyciła mnie subtelnością. Jej bohaterowie zachowują się jak przysłowiowi wręcz Skandynawowie – są spokojni, opanowani, nieco flegmatyczni. Myślą przez kilka dni, zanim coś zrobią. Częściej milczą niż mówią. Dotknięci tragedią, nie załamują się łatwo, raczej powoli poddają smutkowi. I choć są przy tym tak bardzo mi obcy, to jednak wiarygodni w każdej sekundzie.
Chociaż więc wiem, że „Utracona” uchodzi za najlepszą powieść Fossum, to sięgnę też po inne, nawet ryzykując, że będą słabsze – jej świat mnie przekonuje. Mam nadzieję, że nie będę potrzebowała kolejnej wizyty u dentysty, żeby sobie o nich przypomnieć. A może podpowiecie mi, po którą powinnam teraz sięgnąć?
Na ból zęba z pewnością znakomicie posłużyłabym druga część trylogii o Panem autorstwa Suzanne Collins. Trochę bałam się po nią sięgnąć – pierwsza część podobała mi się na tyle, że druga łatwo mogła rozczarować. I choć początek jest nieco chaotyczny i faktycznie słabszy, świat „W pierścieniu ognia” jest tak sugestywny, że trudno nie dać się porwać. Pisanie o fabule nie ma żadnego sensu, zachęcanie do lektury też zresztą nie – jestem przekonana, że każdy, kto przeczytał tom pierwszy, na pewno sięgnie po kolejny! Zajrzyjcie więc do moich uwag o „Igrzyskach śmierci”, a najlepiej od razu do samej książki;) Oczywiście, nie każdemu się ona spodoba, jeśli jednak podczytywaliście mniej lub bardziej po kryjomu „Harry’ego Pottera” i zdarza Wam się podbierać książki nastoletniej córce / siostrze / kuzynce, albo jeśli po prostu macie ochotę usiąść w fotelu i tak głęboko pogrążyć w książce, że nie zauważycie, kiedy zapadnie noc, to cykl Suzanne Collins nie powinien Was rozczarować.
Moja ocena:
Karin Fossum „Utracona”: 5/6
Suzanne Collins „W pierścieniu ognia”: 4.5/6
No Comments