Książkę Hanny Kowalewskiej nabyłam w typowy dla mnie sposób – kompletnie spontanicznie. W kamienicy, tuż obok jednego z moich miejsc pracy, otworzono księgarnię Matras. Pracuje w niej absolwentka mojej uczelni, z którą kiedyś miałam zajęcia, i która jest nie tylko miła, ale także zna się na tym, co sprzedaje. Wskutek tego zajrzałam tam kiedyś w drodze do domu z zamiarem zakupu jakiegoś kryminału, a wyszłam z pierwszym tomem cyklu o Zawrociu:) Już dawno miałam jednak zamiar przeczytać tę książkę, a że zaraz po jej zakupie rozchorowałam się na dobre, z gorącą herbatą, stosem chusteczek i ciepłym kocem zagłębiłam się w lekturę.
I być może gdyby nie te sprzyjające czytaniu okoliczności, książka spodobałaby mi się nieco mniej. Wad w niej bowiem sporo, a jednak czytało się ją znakomicie. Fabuła właściwie stanowi nagromadzenie klisz. Matylda, która nie do końca wie, co zrobić z własnym życiem, dostaje niespodziewany spadek po babce, której właściwie nie znała. Dziedziczy piękny dom z ogrodem, łąką i stawem, dom, który właściwie jest dworkiem, pełnym antyków, rodzinnych portretów i tajemniczych dokumentów. Wśród nich jest pamiętnik, prowadzony najpierw przez dziadka, a po jego śmierci przez babkę, którego pisanie podejmuje teraz nowa mieszkanka domu. Pamiętnik zawiera klucz do kilku rodzinnych tajemnic, z których najbardziej dręczącą jest przyczyna, dla której to właśnie Matylda, której matka została wyrzucona z domu, dziedziczy cały majątek.
Brzmi niepokojąco „rozlewiskowo”, to fakt, na szczęście jednak pisanie Kowalewskiej to zupełnie inna liga. Pomimo wyświechtanego pomysłu fabularnego, książka nie jest całkiem banalna. Odkrywane przez Matyldę sekrety są niezbyt typowe, odsłaniają chorobliwe ambicje i odrzucenie. W tle wprawdzie pojawia się nieszczęśliwa miłość, daleko ważniejsza jest jednak artystyczna ambicja, wielka muzyka i zmarnowany talent. Poszczególni bohaterowie dramatu są dość antypatyczni, zadufani w sobie i okrutni. Na pierwszy plan wybija się babka – prawdziwa wiedźma, początkowo odmalowana jako zgryźliwa i zdziwaczała staruszka. Szybko jednak przekonujemy się, że pod jej pozą kryje się głęboko nieszczęśliwa, samotna, ale silna i odważna osoba, która potrafi walczyć o swoje przekonania nawet jeśli ceną, jaką musi zapłacić, jest odrzucenie i samotność.
Przede wszystkim jednak istotny jest język. Kowalewska pisze piękną polszczyzną, bogatą i melodyjną. Za sprawą jej talentu Zawrocie staje się zarazem mityczne i realne, możliwe do dotknięcia, powąchania, posmakowania, a zarazem tak idylliczne, że nieprawdziwe. Autorce nie brak też odwagi, zdecydowała się bowiem na dość rzadki sposób prowadzenia narracji – oddała głos Matyldzie, która zwraca się bezpośrednio do swojej babki, część książki jest więc opowiedziana w drugiej osobie liczby pojedynczej. Ten karkołomny pomysł został dość sprawnie zrealizowany, choć momentami książka na tym ucierpiała – Matylda wydaje się być zbyt wszechwiedząca, za szybko przenika myśli i sekrety swojej babki, za dużo rozumie, zbyt łatwo rozwiązuje zagadki. Gdyby nie była narratorką, być może mnie by to nas kłuło w oczy.
Jednocześnie jednak nie da się Matyldy nie lubić. I choć postacią pierwszoplanową, najciekawszą, jest niewątpliwie babka, to i sama narratorka wzbudza nasze ciepłe uczucia, choćby za swoją bezkompromisowość, odwagę w podejmowaniu wyzwań, szczerość wobec samej siebie. Cała reszta bohaterów jest za to zdecydowanie antypatyczna, zwłaszcza Paweł, kuzyn Matyldy, który wzbudza niezwykle gorące uczucia u wielu osób, i właściwie nie wiadomo dlaczego.
„Tego lata w Zawrociu” to pięknie napisana powieść, która w nieszablonowy sposób traktuje znany motyw. Mimo iż czasem irytuje, jest ujmująca i wciąga, jestem więc zdecydowanie zachęcona do lektury kolejnych tomów, kiedyś w przyszłości.
Moja ocena: 4/6
No Comments