„Połów łososia w Jemenie” Paula Tordaya to zaskakująco głęboka, a przy tym świeża i wciągająca książka. Jest to debiut Tordaya, dość późny, jako że autor ma 61 lat i zaczął pisać dopiero na emeryturze. Jak na debiut, książka jest odważna w formie – składa się z listów, maili, pamiętników i zapisów przesłuchań. Prawdziwa powieść epistolarna, w dodatku z wartką akcją i napięciem.
Bohaterem jest Alfred Jones, ichtiolog pracujący w rządowym ośrodku badawczym. Jego zarobki są dość marne, a ambicje naukowe podsyca w nim jego świetnie zarabiająca żona, ekonomistka. Pewnego dnia pracodawca Jonesa zwraca się do niego z propozycją nie do odrzucenia – Alfred ma opracować projekt zarybienia łososiami okresowo płynącej pustynnej rzeki w Jemenie. Alfred początkowo odrzuca pomysł jako absurdalny – łosoś żyje w chłodnych wodach szkockich potoków, po wykluciu migruje do równie chlodnego oceanu, a warunki panujące na pustyni zdecydowanie trudno określić jako zbliżone. Projekt jednak zyskuje aprobatę rządu, który widzi w nim szansę na poprawę swojego wizerunku związanego ze stosunkiem do świata arabskiego, i machina wprawdzania absurdu w życie rusza.
Mamy tu świetnie odmalowaną polityczną satyrę, sporo smutnej prawdy o pobudkach i inteligencji ludzi na wysokich stanowiskach. Mamy wpleciony zgrabnie wątek problemów małżeńskich Alfreda, którego żona wyjeżdża do Genewy robić karierę, nie zwracając najmniejszej uwagi na potrzeby męża. Mamy też krytykę brytyjskich poczynań na Bliskim Wschodzie opowiedzianą przez pryzmat młodej współpracowniczki Freda, której narzeczony zostaje wysłany w tajnej misji do Iraku. To wszystko samo w sobie wystarczyłoby na całkiem przyjemną lekturę. Jednak książką Tordaya to coś więcej niż tylko lekka i wciągająca satyra – w absurdalną z założenia historię autor wplata uniwersalną przypowieść o wierze, a cała historia niepostrzeżenie staje się parabolą. Migracja łososi w górę rzek, pod prąd, w stronę dogodnego miejsca na tarło, w oczach szejka Muhammada, pomysłodawcy całej akcji, jest alegorią drogi do Boga, drogi do wiary. Szejk jest prawdziwym wizjonerem – nie pragnie łososi w Jemenie dla rozrywki. Pragnie, by jego współbratymcy mogli doświadczyć tych samych wzniosłych chwil łowiąc łososie. Pragnie udowodnić, że wiara może sprawiać cuda. I niepostrzeżenie udaje mu się tę wiarę zaszczepić w sercu niedowiarka, doktora Jonesa, i ta wiara ostatecznie zwycięży.
Nie jest to ani książka religijna, ani polityczna, ani nawet wędkarska. Właściwie nie jestem w stanie sklasyfikować jej w żaden sposób. Ponadto jej zakończenie jest zaskakujące i odważne. Zbyt często zdarza się, że dobra książka kończy się nijako, w najlepszym razie poprawnie. W przypadku „Połowu łososia w Jemenie” tak nie jest – zakończenie jest wizjonerskie, na miarę niezwykłej wizji szejka. Jest smutne, a zarazem pełne nadziei i dowcipu. Tak jak cała ta urocza i warta przeczytania książka.
No Comments