Kocham historię Anglii. Całym sercem. Te zdrady, spiski, namiętności, romanse, wszystko tętniące życiem, odległe w czasie, a przecież wciąż żywe, wciąż działające na wyobraźnię. Czy to dlatego, że historia wysp brytyjskich wyjątkowo obfituje w ciekawe wydarzenia? A może przede wszystkim dlatego, że Anglicy o swojej historii potrafią opowiadać, lubią pisać i robią to wyjątkowo dobrze?
Sięgając po książki Hilary Mantel czy choćby Philippy Gregory myślałam o tym, że chciałabym czytać takie książki o historii innych narodów – Francji, Niemiec, o Polsce wręcz nie śmiałam marzyć. Czytałam w dzieciństwie cykl Karola Bunscha, sięgałam po różne książki historyczne, jakie się ukazywały w ostatnich latach, ale nic mnie nie olśniewało, niczym nie zachwyciłam się tak, jak zachwyciła mnie Mantel. Do czasu, kiedy przeczytałam „Koronę śniegu i krwi” Elżbiety Cherezińskiej.
Mam nadzieję, że pamiętacie, że książka ta zdobyła tytuł Książki Roku Miasta Książek w 2012. Mam też nadzieję, że nie omieszkaliście się po nią sięgnąć, a jeśli tak, to nie wątpię, że macie już kolejną część historii, czyli „Niewidzialną koronę”. Jeśli jednak nie jesteście wciąż przekonani, albo wręcz nie słyszeliście wcześniej o tej książce, zaufajcie mi i kupcie ją bez wahania.
„Korona śniegu i krwii” była bardzo dobra – pełnokrwista, wciągająca, a przy okazji dokształcająca nas w temacie naszej własnej historii. „Niewidzialna korona” jest jednak jeszcze lepsza. Dawno nie zakochałam się tak w żadnej książce.
Jej bohaterem jest książę Władysław, zwany później Łokietkiem – niewielkiego wzrostu książę kujawski, który trochę zrządzeniem losu, a trochę przypadkiem został wybrany na następcę Przemysła II, króla zjednoczonej po rozbiciu dzielnicowym Polski. Władek, jak go autorka nazywa, jest bohaterem doskonałym. Jest tak nieporadny i denerwujący, jak tylko to możliwe, ale jednocześnie wzbudza w czytelniku całą gamę ciepłych uczuć. Kibicujemy mu, tym bardziej, że skoro z lekcji historii znamy jego imię, to wiemy, że uda mu się zasiąść na polskim tronie. Nie znaczy to jednak, że nas nie denerwuje i że nie mamy ochoty czasami mocno nim potrząsnąć!
Jego żona, Jadwiga, która nie znosi, kiedy mąż nazywa ją Jadwinią, może tylko cierpliwie czekać i liczyć na to, że jej w gorącej wodzie kąpany małżonek da radę nie stracić życia. Zresztą nie ona jedna robi dobre wrażenie na czytelniku. „Niewidzialna korona” to książka o kobietach – Piastównach, które w podręcznikach do historii są w najlepszym razie wspomniane, często zaś nikt o nich nie mówi i nie pisze. A one też odegrały swoją rolę w tym bardzo męskim świecie średniowiecznej Polski. Rikissa, córka Przemysła, jest z pewności ulubienicą wszystkich czytelników. Równie ujmujące są jednak niezamężne lub owdowiałe Piastówny, które trafiły do klasztoru klarysek wrocławskich – urocze plotkary, inteligentnie komentujące wydarzenia ze świata za murami.
Są w „Niewidzialnej koronie” momenty magiczne. Władek w Rzymie, u papieża, lub w węgierskiej puszczy. Jakub Świnka, spoglądający z wieży katedry gnieźnieńskiej na wielkopolskie ziemie, z niewidzialną koroną na skroniach. Rikissa śmiało wychodząca naprzeciw swojemu losowi, który przeraziłby każdą inną dziewczynkę w jej wieku. Są sceny przezabawne, które sprawiają, że inaczej się będzie patrzyło na niektóre postaci, choćby czeskiego króla Vaclava II. Są i wzruszenia. A wszystko to spisane żywym, pięknym językiem, tak, że nie chce się książki odkładać choćby na chwilę. Nie chce się też jej kończyć.
„Korona śniegu i krwi” początkowo onieśmielała. Nadmiar Bolesławów i Henryków (nasi przodkowie nie mieli bujnej fantazji w kwestii nadawania dzieciom imion), Elżbiet i Jadwig, sprawiał, że ciężko było się początkowo zorientować, kto jest kim. Trzeba było wracać czasem do poprzednich rozdziałów, żeby sprawdzić, o którym Henryku jest właśnie mowa. „Niewidzialna korona” jest pod tym względem łatwiejsza w lekturze. W dodatku można ją czytać bez znajomości pierwszego tomu, jako że właściwie stanowi odrębną historię, choć oczywiście sporo postaci pojawia się w obu częściach. Jeśli jednak stwierdzicie teraz, że w takim razie zaczniecie od „Niewidzialnej korony”, przemyślcie to jeszcze raz! Będziecie mieli dokładnie o połowę przyjemności mniej!
Nie jest też istotne, czy lubicie historię. Jeśli nie należała do przedmiotów, których się z chęcią uczyliście w szkole, to nic nie szkodzi – jestem pewna (!), że to się zmieni po lekturze „Niewidzialnej korony”. Po prostu nie można nie zachłysnąć się bogactwem opowieści, które skrywa w sobie nasza przeszłość. Nie sposób nie chcieć wiedzieć, co było dalej. Ciąg dalszy nastąpi – autorka zresztą sama to obiecuje, pisząc: „Co mogę obiecać? Że to nie koniec. Odrodzone Królestwo powróci”. Nie mogłam jednak sobie odmówić sięgnięcia po „Polskę Piastów” po to, żeby sprawdzić, jak potoczą się losy niektórych postaci. Losy innych sprawdzałam w necie, gnana niepokojem i ciekawością. A i tak będę czekać z utęsknieniem na kolejną część. I liczyć na to, że autorka będzie pisała o kolejnych królach książkę po książce!
Szkoda było mi rozstawać się bohaterami – ostatnie kilkadziesiąt stron przeciągałam w nieskończoność, cofałam się do wcześniejszych rozdziałów, odkładałam książkę, żeby jak najdłużej pozostać w świecie Władka, Rikissy, Vaclava… Stali się dla mnie postaciami równie realnymi, jak osoby żyjące, czuję ich obecność gdzieś tutaj, w pobliżu poznańskiej katedry, w wielkopolskich lasach. I wdzięczna jestem Elżbiecie Cherezińskiej, że ich dla mnie ożywiła. Że mogę powiedzieć, że kocham także historię Polski, i że to zasługa książek!
Moja ocena: 6/6, poważna kandydatka do Książki Roku 2014 (choć trzeba przyznać, że ma silną konkurencję!)
No Comments