dzielnica fikcji

Pokój

14 września 2011

   Tę książkę albo kocha się całym sercem, albo nie znosi. Tak przynajmniej wynika z licznych opinii, które na jej temat można znaleźć w sieci. Ja najpierw byłam nastawiona bardzo pozytywnie, a potem przestałam mieć ochotę na lekturę. Teraz, po przewróceniu ostatniej strony, plasuję się gdzieś pośrodku między obiema grupami.

„Pokój” to opowieść o czymś, co jest niemożliwe chyba do opowiedzenia, włożona w usta pięcioletniego chłopca. Jack urodził się w Pokoju, którego nigdy nie opuścił. 7 lat wcześniej jego mama, wtedy dziewiętnastolatka, została uprowadzona przez człowieka, którego nazywają Starym Nickiem. Zamknął ją w specjalnie do tego celu zbudowanym pomieszczeniu, dźwiękoszczelnym pokoju z oknem w dachu, z małą kuchenką na prąd i wanną. Wkrótce zaszła w ciążę i urodziła martwą dziewczynkę, rok później na świat przyszedł Jack i od tego czasu życie jego matki zaczęło obracać się wokół tego, aby zbudować mu możliwie pełny świat na kilku metrach kwadratowych.

Poznajemy ich oboje w dniu, w którym Jack kończy 5 lat. Zamiast świeczek na torcie urodzinowym ma cukierki, i chociaż nie wie, że świat, który ogląda w telewizorze, istnieje naprawdę, jest przekonany, że jego mama nigdy nie była „Nazewnątrz”, i że za drzwiami ich pokoju jest kosmos pełen różnych planet, to jakimś cudem wie, że świeczki na torcie powinny być. Wie też sporo innych rzeczy, których nie wie przeciętny pięciolatek, a jego życie wydaje się być niewiarygodnie radosne. Pogoda ducha stoi w straszliwej sprzeczności z tym, że co wieczór mama zamyka Jacka w szafie, aby nie był świadkiem gwałtów i aby spojrzenie Starego Nicka na niego nie padło.

Jack jest specyficznym narratorem. Przeczytałam tę książkę w języku polskim i bardzo podobało mi się tłumaczenie. Zerknęłam na kilkanaście stron oryginału i wydaje mi się, że tłumaczowi udało się lekko i zręcznie oddać liczne neologizmy i brak gramatyki w mowie Jacka. Powierzenie narracji pięciolatkowi wydaje się dość ryzykownym zabiegiem, Emma Donoghue wyszła jednak z tego obronną ręką. Jack nie jest wprawdzie zbyt wiarygodny. Z jednej strony posługuje się bardzo trudnym słownictwem, z drugiej brakuje mu czasem słów podstawowych, ma zaledwie pięć lat, a jego obserwacje zadziwiałyby u znacznie starszego dziecka. Tym niemniej jego język jest na tyle uroczy, a on sam łączy niewinność z bystrością i szybko mnie do siebie przekonał. Zresztą oddanie mu głosu „robi” całą książkę. Gdyby narratorką była mama, nie byłoby tej siły rażenia, podobnie w przypadku narracji trzecioosobowej.

Mój problem z tą książką polega na tym, że mnie nie poruszyła. Owszem, przeczytałam ją w rekordowym tempie (zaczęłam późnym wieczorem i czytałam aż do ostatniej strony – takie są rozkosze sesji jesiennej dla nauczycieli akademickich), wciągnęła mnie i czytałam ją z zainteresowaniem, cały czas pozostawałam jednak obojętna. Być może byłoby inaczej, gdybym otworzyła tę książkę całkowicie niewinna, nieskalana wiedzą o jej treści. Ta opowieść powinna mieć w sobie suspens, straszliwą prawdę o położeniu Jacka powinno się odkryć z niedowierzaniem. Niestety, w przypadku książki tak głośnej, jest to właściwie niemożliwe. Zresztą nota na okładce, choć wyjątkowo nie wyjawia zbyt dużo, wprowadza nas w temat, uniemożliwiając tym samym czytelnikowi odkrycie go. Jest jak jest, wiedziałam, czego się spodziewać, i nastawiłam bardzo sceptycznie. A mimo to nie żałuję tych kilku nieprzespanych godzin.

Bardziej podobała mi się druga część powieści. Kluczowy zwrot akcji jest wprawdzie totalnie nieprawdopodobny z wielu różnych względów, zarówno pod względem psychologicznym, jak i realiów wykonania, co moim zdaniem jest poważnym zarzutem względem tej książki. Jeśli nie chcecie wiedzieć kompletnie nic, nie czytajcie dalej, wyjawię bowiem coś, czego na okładce nie ma, co jednak było dla mnie oczywiste po pierwszych kilkunastu stronach i co można znaleźć w prawie każdej recenzji. Dość szybko się orientujemy, że niemożliwe, aby cała gruba książka dotyczyła życia w zamknięciu, i faktycznie, Jack i jego mama odzyskują wolność. W sposób, który stawia pod znakiem zapytania rozsądek matki, jednak samego Jacka umieszcza na wyjątkowej pozycji. Nieprzypadkowo dzieje się to w Wielkanoc – mały Jack staje się Zbawicielem, tak jak już wcześniej był nim dla swojej mamy, swoim istnieniem nadając sens jej życiu i ratując ją przed bardzo prawdopodobnym popadnięciem w obłęd. Trafiają Nazewnątrz, i tam dopiero zaczyna się fascynująca konfrontacja ze światem.

Emma Donoghue przyznaje, że do napisania „Pokoju” zainspirowała ją prawdziwa historia Nataszy Kampusch, a przede wszystkim Josefa Fritza i jego córki, która urodziła w niewoli dzieci, a jedno z nich, chłopiec, w momencie uwolnienia miał właśnie 5 lat. Zafascynowała ją wizja tego chłopca wypuszczonego na świat, o który nie miał pojęcia. Szkoda jednak, że temat ten potraktowała straszliwie stereotypowo i płytko. Wiele scen mnie irytowało, niewiele faktycznie poruszyło, ale mimo to ta część książki była dużo bardziej zaskakująca i ciekawsza niż pierwsza. Matka, która w pierwszej sprawia wrażenie anioła, tutaj nagle robi się bardziej prawdziwa. Jej więź z synem, który nie wyobraża sobie, że miałby istnieć oddzielnie, bo i po co, który wciąż „częstuje się” z jej piersi, i który nigdy dotąd nie spędził chwili w oddaleniu od niej, musi zostać poddana próbie, zmieniona, ale jak to zrobić? Te sceny poruszały mnie chyba bardziej niż fragmenty o życiu w niewoli, jako że były dla mnie bardziej realistyczne – każda matka musiała kiedyś przez takie poluźnianie więzów przejść, zostawiając swoje dziecko po raz pierwszy w osobnym łóżku, w innym pokoju, w domu dziadków. W przypadku Jacka te doświadczenia musiały być niewyobrażalnie trudne.

Nie podoba mi się wykorzystywanie sensacyjnych historii, które są zarazem czyjąś tragedią, dla własnych celów, i nie byłam zachwycona słysząc, że ta książka powstała pod wpływem prawdziwych historii. Z drugiej strony jednak takie historie fascynują nas wszystkich, zaś Emma Donoghue przedstawiła nam w bardzo specyficzny, a zarazem delikatny sposób swoją wizję podobnych wydarzeń. Szkoda, że tyle w niej niedociągnięć, że autorka nie zadbała o trochę większe prawdopodobieństwo zdarzeń i troszkę głębszy obraz, skoro jednak poruszyła serca tylu czytelników, nie jest to pewnie aż tak istotne. Mnie nie wzruszyła, ale zaciekawiła i zostawiła wrażenie raczej pozytywne. Sama nie wiem, na ile ją ocenić. Na pewno warto ją przeczytać.

Moja ocena: 4/6

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply