Chciałam zacząć od tego, jak interesującą pisarką jest Sarah Waters. Wspomnieć o tym, że na rynku brytyjskim rzesze fanów czekają niecierpliwie na każdą jej kolejną powieść. Wyrazić żal, że choć wszystkie jej książki wydano po polsku, mało się o niej u nas mówi i pisze. I jeszcze większy, że kiedy już się mówi, to często szufladkuje się ją jako autorkę powieści lesbijskich. Ale zdecydowałam, że zacznę inaczej.
Od tego, co najważniejsze.
Natychmiast, ostatecznie jutro, sięgnijcie po najnowszą książkę Sary Waters. Otwórzcie „Za ścianą” i sprawdźcie, jak wygląda powieść doskonała. Taka, która ściska za gardło, czaruje obrazem świata, którego już nie ma, odpędza sen. Powieść, której zdaniem wielu angielskich krytyków (jak też i niżej podpisanej) nie powstydziłaby się Virginia Woolf.
Czy jest sens pisać coś jeszcze? Recenzować książkę, której nie mam nic do zarzucenia, będzie trudno, tym bardziej, że jej fabuła kryje w sobie zwrot akcji, którego wyjawienie byłoby zbrodnią przeciwko czytelnikom (mam bowiem nadzieję, że każdy z was już w tej chwili planuje, kiedy czytelnikiem tej książki się stanie)! Zapewne jednak zjada was ciekawość (chyba że znudziły was moje mętne wywody i właśnie w tej chwili otwieracie zakupiony przed chwilą plik z książką w wersji elektronicznej). Przejdźmy więc do konkretów.
Jest rok 1922, czas zmian, który został niezwykle malowniczo przedstawiony w serialu „Downton Abbey” (tak, tak, to ma być kolejny wabik). Frances Wray i jej matka nie przypominają jednak w niczym bohaterów serialu. Kiedyś ich świat był inny – trzymały służbę, mieszkały w pięknym domu, nie martwiąc się o przyszłość. Jednak przyszła wojna, bracia Frances pojechali na front i zginęli, ojciec wpędził się w chorobę i umarł. Matka i córka zostały bez środków do życia, z wielkim, niewygodnym domem, pogrążone w żałobie i bezradne. Teraz decydują się na coś, co dawniej byłoby nie do pomyślenia – podnajmują część domu lokatorom.
Lokatorzy oznaczają bardzo wyczekiwany dochód, ale jednocześnie ich pojawienie się zakłóca bezpieczną rutynę domu pań Wray. Młodzi ludzie – Lilian i Leonard Barber, są kilka lat po ślubie. Są głośni, weseli nietaktowni. Kiedy zaś Frances odkrywa, z przerażeniem i zachwytem zarazem, że pani Barber budzi w niej dawno uśpione marzenia, uczucia i żądze, nic nie będzie takie samo. Lilian daje się uwieść, a czytelnikowi zaczyna się wydawać, że czyta lesbijski romans.
Sarah Waters potrafi jednak czytelnika zaskoczyć. Roztrzaskuje nasze oczekiwania w drobny mak, z podobną niedelikatnością obchodząc się ze swoimi bohaterami. Ze zgrozą obserwujemy, jak wszystko się rozpada – spokojne życie Frances, nadzieje Lilian, nasza wizja książki. Trzeba być ostrożnym, oddając się w ręce tej pisarki – wprawdzie jej ostatnie dwie powieści mogły uśpić naszą czujność, jednak Sarah Waters jest przecież autorką „Złodziejki”, w której jest więcej zaskakujących zwrotów akcji, niż w całej twórczości niejednego autora kryminałów. To pisarka, która nie oszczędza swoich bohaterów, karząc ich surowo za najmniejszą nawet słabość.
Po raz pierwszy od dawna musiałam użyć całej swojej siły woli, by nie zajrzeć na ostatnie strony. Czytałam w nerwach, mamrocząc pod nosem inwektywy pod adresem bohaterek, strofując je lub wzdrygając się, gdy były o krok od katastrofy. Waters najpierw bowiem budzi w nas sympatię dla swoich postaci, sprawia, że zaczynamy je rozumieć i z nimi współodczuwać, a następnie wprawia w wir machinę, która bezlitośnie obnaża ich wady. To opowieść o nieporozumieniach, o milczeniu, zaniechaniu, tchórzostwie i panice. To opowieść o tym, do czego może doprowadzić nas miłość.
Tło historyczne prawie nie istnieje, a przecież przez losy tych dwóch kobiet, które celowo lub przypadkiem próbowały swoją epoką wyprzedzić, mówią nam o tych czasach więcej, niż najbardziej szczegółowe opisy. To nie są czasy jazzu i szalonych imprez. To moment przejścia – stary świat się skończył, a nowy jest jeszcze bardzo odległy. Epoka, w której trudno jest być po prostu sobą, zwłaszcza jeśli się jest kobietą.
Sarah Waters napisała już dwie doskonałe powieści – „Złodziejkę” i „Muskając aksamit”. Przyniosły jej sławę, ale także łatkę autorki powieści o wiktoriańskich lesbijkach. Nie można powiedzieć, żeby jej ta łatka przeszkadzała – napisała nawet doktorat na temat literatury gejowskiej i lesbijskiej i wykłada ten przedmiot na uniwersytecie. Ostatnie dwie powieści były jednak swego rodzaju eksperymentami – „Pod osłoną nocy” wprawdzie także zawiera motyw miłości między kobietami, przede wszystkim jest jednak nieszablonowym obrazem życia w Londynie w czasie bombardowań, a także zabawą z narracją – historia opowiadana jest od końca do początku. „Ktoś we mnie” to z kolei próba odtworzenia klimatu powieści gotyckiej i zarazem jedyna książka Waters, w której nie występuje wątek dwóch kobiet. I choć obie te książki były nominowane do nagrody Bookera, nie zachwyciły wszystkich czytelników. „Za ścianą” to jednak powrót wielkiej Sary Waters. Nie przegapcie.
Sarah Waters "Za ścianą"
Tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2015
Moja ocena: 6/6
No Comments