Długo czekałam, żeby napisać o „Ścieżkach północy”. Miałam nadzieję, że słowa nagle spłyną i będę wiedziała, jak napisać o książce, która opowiada o rzeczach, o których opowiedzieć nie sposób. Niestety, wszystko, co układam sobie w głowie, wydaje się puste i niestosowne. Muszę pogodzić się z tym, że ten tekst nie przyjdzie łatwo i nie odda sprawiedliwości książce Richarda Flanagana.
On zresztą też długo walczył, by napisać tę książkę. Spalił pięć pierwszych wersji, i sam przyznał w jednym z wywiadów, że tak naprawdę nie chciał jej pisać. Obawiał się jednak, że jeśli zrezygnuje, nie będzie już w stanie napisać nic innego. „Ścieżki północy” musiały zostać napisane, i to musiały zostać napisane właśnie przez tego pisarza – człowieka, którego ojciec był japońskim więźniem podczas II wojny światowej i przeżył.
Budowa kolei z Tajlandii do Birmy, nazywanej często Koleją Śmierci, to jeden z wielu koszmarnych epizodów tamtej wojny. Będący w trudnej sytuacji Japończycy, którzy opanowali Birmę, potrzebowali linii kolejowej, która ułatwiłaby przewożenie towarów z Tajlandii. Wysłali więc swoich oficerów i setki tysięcy jeńców wojennych do dżungli, nie wyposażając ich w żadne narzędzia. Pod nadzorem Japończyków, którzy wierzyli, że śmierć podczas wykonywania rozkazów cesarza uwolni jeńców od hańby, jaką było trafienie do niewoli, mężczyźni karczowali gęsty las tropikalny gołymi rękami. Nie jest możliwe policzenie, ilu z nich zginęło podczas realizacji tego projektu. Mówi się nawet o stu tysiącach ofiar, z których dwanaście tysięcy to Australijczycy.
Jak opowiedzieć o czymś, co wykracza poza nasze pojmowanie? Flanagan idzie w ślady Kurta Vonneguta, szatkując swoją opowieść na kawałki i rezygnując z chronologicznej narracji. Dorrigo Evans jako mały chłopiec, któremu zrobił się krwiak pod paznokciem. Starzejący się, żonaty Dorrigo, który pisze przedmowę do albumu zawierającego rysunki jego dawnego kolegi z obozu. Dorrigo na przepustce, zakochany i niepewny. Stanowiące trzon opowieści sceny z życia obozowego początkowo pojawiają się tylko jako migawki, mroczne przerywniki w opowieści o miłości, dopiero z czasem przejmując całkowitą kontrolę nad fabułą.
Tych scen z położonego w głębi dżungli obozu nie zapomnicie nigdy. Australijczycy zmuszani są do pracy, chociaż umierają z głodu i z powodu chorób. Codziennie rano wędrują kilometrami przez dżunglę, by dotrzeć na miejsce budowy. Niektórzy są tak słabi, że idą na czworakach. Nie mają ubrań, jedynie nędzne przepaski na biodrach i kapelusze. Dostają kulkę ryżu, która ma im starczyć na cały dzień. Kiedy Japończycy zaczną dostrzegać, że tej kolei nie da się wybudować, winą za to obarczają jeńców, którzy są zbyt leniwi i nie potrafią się zmobilizować do pracy, kiedy są chorzy. Biją ich więc i wydłużają czas pracy, która wkrótce toczyć się będzie dniem i nocą. Umierają kolejni koledzy Dorriga, niektórzy od bicia, inni od chorób lub z wycieńczenia, a czytelnikowi z coraz większym trudem przychodzi przewracanie kolejnych stron. Flanagan pisze prostym językiem, bez żadnych ozdobników, a jego akapity są brutalne i graficzne.
Australijczycy zachowują pewne poczucie wspólnoty, które chyba pomagało im przetrwać. Dzielą się racjami żywnościowymi, które są tak mizerne, że określenie ich tym mianem brzmi jak szyderstwo. Prowadzą osuwających się kolegów do prowizorycznych latryn, opowiadają sobie dowcipy, dzielą skrawkami odzieży. Dorrigo, obozowy lekarz, co rano targuje się z japońskim oficerem o to, ile osób będzie mógł zostawić w baraku, który nazywa szpitalem. Tak naprawdę negocjacje toczą się o to, ilu ludzi dzięki temu przeżyje jeszcze ten jeden dzień, a Dorrigo chcąc ocalić część dni, staje się wysłannikiem śmierci dla pozostałych.
Jak to możliwe, że naród, który tworzył haiku, poezję piękną i czystą, potrafił dopuścić się takich czynów? Flanagan próbuje wniknąć w umysł oprawców, śledzi ich powojenne losy i opowiada o tym, jak sami przed sobą się usprawiedliwiali, jak byli przekonani, że są dobrymi ludźmi. Niektórych to zawirowania historii umieściły w roli oprawców w tym konkretnym miejscu i czasie, ci jednak mu się nie oparli. Ich los ma tak samo mało sensu, jak los jeńców, tracących życie przy budowie kolei, którą kilka lat później na powrót pochłonie dżungla.
Flanagan się jednak sensu nie doszukuje. Już na początku powieści mały Dorrigo domaga się wyjaśnień, „dlaczego świat jest taki, a nie inny”. Matka odpowiada mu: „Świat jest. (…) Po prostu jest”. A świat, w którym przyszło żyć Australijczykom, którzy trafili do japońskiej niewoli, jest po prostu pozbawiony sensu. Nawet miłość nie jest w stanie nadać mu znaczenia. Liczy się tylko jedno – przetrwać, podnieść się po najgorszym nawet razie i iść dalej.
Moja ocena: 6/6
Richard Flanagan "Ścieżki północy"
tłum. Maciej Świerkocki
Wydawnictwo Literackie 2015
No Comments