dzielnica fikcji

W norweskiej głuszy

3 listopada 2007

 

Dla mnie Skandynawia zawsze oznaczała przede wszystkim melancholijne, mroźne krajobrazy, drewniane chatki na fiordami, ludzi surowych, małomównych i skrytych. W ten stereotyp idealnie wpisuje się książka Pera Pettersona „Out Stealing Horses”, obsypana nagrodami (w Norwegii nagrody księgarzy i krytyków, w Anglii nagroda dla najlepszej książki tłumaczonej na język angielski The Independent International Fiction Prize 2006 oraz w Irlandii równie prestiżowa nagroda IMPAC Dublin Award). Oczekiwania w stosunku do takiej książki mam zawsze wysokie i tym razem nie mogę powiedzieć, żebym się rozczarowała.

Bohater i narrator to 67-letni Trond, który 3 lata wcześniej stracił żonę oraz siostrę. Nie mogąc poradzić sobie z samotnością, Trond ucieka przed światem, w tym także przed bliskimi, w norweską głuszę. W małym domku nad jeziorem wiedzie życie surowe i pełne fizycznego trudu. Obserwujemy mnóstwo ciężkiej pracy – rąbanie drewna, naprawy domu, usuwanie powalonego przez wichurę drzewa. Jednocześnie Trond snuje (snuje, a nie opowiada) historię swojej młodości, historię lata, które jako nastolatek spędził z ojcem w podobnych warunkach, w maleńkiej wiosce nad rzeką. Spokojne i pogodne lato jest tłem dramatycznych wydarzeń, wskutek których Tronda opuszczają dwie bliskie mu osoby. Toczy się II wojna światowa, Norwegia jest okupowana, a norwescy cywile organizują się w ruch oporu. Godzenie działalności podziemnej z życiem rodzinnym prowadzi do niejednej tragedii. Historia braci bliźniaków, z których jeden w nieszczęśliwym wypadku zabija drugiego, staje się kamykiem wywołującym lawinę zdarzeń prowadzących do rozpadu dwóch rodzin.

Powieść pełna jest paralelnych historii i symboli. We wspomnieniach Tronda kluczową rolę odgrywa gromadzenie ściętych drzew, które zostaną spławione w dół rzeki, do Szwecji. W miarę jak sterta pni rośnie, Trond odkrywa kolejne sekrety dotyczące jego ojca, aby w końcu, gdy drewno płynie do Szwecji, zostać zdradzonym i opuszczonym. Pieniądze ze sprzedaży tego zdobytego wspólnie drewna trafiają do kolejnej osoby, która będzie musiała zmierzyć się ze zdradą. Innym powtarzającym się motywem jest unikanie bólu i radzenie sobie z nim, zarówno w sensie dosłownym, przez unikanie czynności, które mogą sprawić fizyczny ból, jak i w przenośni, przez nie zadawanie pytań, które mogą prowadzić do bolesnych odpowiedzi.

Historia płynie niepewnie i powoli, narrator nie odpowiada na wiele pytań i wiele wątków pozostaje otwartych. Wydaje się pogodzony ze swoim losem, z tym, że nic go już w życiu nie czeka, nawet prawda. Tej prawdy zresztą nie chce, bo gdy pojawia się okazja na rozwiązanie zagadek z przeszłości i dowiedzenia się czegoś więcej o własnym ojcu, Trond wycofuje się. Nie pyta, ponieważ nie chce rozdrapywać bolesnych ran, woli niewiedzę od raniącej prawdy.

Ten spokój i pogodzenie się z losem wywarły na mnie wrażenie, ale i zirytowały. Myślę, że jeszcze wciąż jestem w wieku, w którym wolimy mierzy się z życiem niż przed nim uciekać i denerwuje mnie postawa Tronda. Może jednak on nie miał wyboru, tyle ważnych dla niego osób wybrało ucieczkę, że on także musiał postąpić tak samo.

„Out Stealing Horses” to bardzo dobra książka. Oddaje rzeczywistość w niewiarygodnie realistyczny sposób: mróz, rozpalanie w piecyku, wleczenie ciężkich pni, wichury i palące słońce – odczuwamy to wszystko wręcz fizycznie. Książka napisana jest lakonicznie i przejrzyście, lecz każde zdanie zawiera w sobie ogromny ładunek treści, zaś pytania, które stawia sobie bohater, nie mają łatwych odpowiedzi i na pewno jeszcze długo będę się nad nimi zastanawiać.

Jestem dość mocno przekonana, że widziałam tę książkę gdzieś w zapowiedziach wydawniczych w Polsce na przyszły rok, ale teraz nie mogę tego nigdzie znaleźć. Mam nadzieję, że się nie mylę i że wkrótce ktoś wyda to i u nas.

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply