Elizabeth – niewielkie miasteczko w stanie New Jersey, rok 1952. Położone zaraz obok miasta lotnisko cieszy się dużym powodzeniem, a mieszkańcom wprawdzie trochę przeszkadzają przelatujące nad ich domami samoloty, ale nie na tyle, żeby protestować. Przynajmniej do chwili, w której jeden z samolotów rozbija się tuż po starcie i spada na miasto.
Ludzie mieszkający w pobliżu miejsca katastrofy nie mogą uwierzyć, że otarli się niemal o śmierć. Inni stracili kogoś bliskiego, jeszcze inni zaś traktują całe zdarzenie jako sensację i temat do rozmów. Ale wtedy zdarza się kolejna katastrofa i na miasto spada kolejny samolot. A potem jeszcze jeden. Wszystko na przestrzeni trzech miesięcy.
Mało wiarygodna fabuła, powiecie? Owszem, tylko że to wszystko zdarzyło się naprawdę. W ciągu trzech miesięcy na Elizabeth spadły trzy samoloty, i jak łatwo sobie wyobrazić, wzbudziło to nie tylko panikę, ale także wywołało sporo teorii spiskowych – w końcu w taki zbieg okoliczności naprawdę trudno uwierzyć. Judy Blume, znana i lubiana autorka powieści dla młodzieży, dorastała w Elizabeth, a kiedy spadały samoloty, była nastolatką. Przez lata nie chciała wracać do tych przeżyć, wypierając je niemalże z pamięci i nie rozmawiając o nich z nikim, ale wreszcie historia w niej dojrzała. Napisała książkę, tym razem przeznaczoną dla dorosłego czytelnika, o ludziach, którzy żyli w Elizabeth w tym trudnym okresie.
Głównymi bohaterami jest kilkoro nastolatków, przede wszystkim Miri Ammerman, która prawdopodobnie jest częściowo odbiciem wspomnień autorki o samej sobie. Miri jest wychowywana przez matkę, o swoim ojcu nie wie nic, zna tylko jego imię. Zazdrości pełnej rodziny swojej najlepszej przyjaciółce, uczy się życia od rezolutnej babci, przeżywa pierwsze zauroczenie. Cień na to wszystko rzucają spadające samoloty i śmierci kolejnych osób. Jej przyjaciele na różne sposoby przeżywają traumę, jaka dotknęła wszystkich chyba mieszkańców miasta. Niektórzy wykazują się bohaterstwem, inni popadają w obsesję i zaczynają chorować, jeszcze inni wydają się całkowicie obojętni.
„Koleje losu” to jednak portret zbiorowy, a katastrofy są tak naprawdę tylko pretekstem do pokazania, jak żyło się w latach pięćdziesiątych w małym, amerykańskim miasteczku. Postać Miri jest spoiwem, ale książka ma dziesiątki bohaterów. Początkowo trudno się zorientować, kto jest kim, ale szybko wszystko zaczyna się układać, skomplikowane sieci powiązań stają się coraz bardziej przejrzyste, choć autorka trzyma w zanadtrzu kilka niespodzianek, które poznamy dopiero pod sam koniec lektury.
Judy Blume jest bardzo znana w USA, a każda jej książka jest tam wydarzeniem. U nas „Koleje losu” przechodzą chyba bez echa, a szkoda, bo to doskonała powieść obyczajowa, która świetnie się sprawdzi jako wakacyjne czytadło. Warto po nią sięgnąć, choćby po to, żeby przekonać się po raz kolejny, że życie bywa dziwniejsze od fikcji.
Moja ocena: 5/6
Judy Blume "Koleje losu" (tytuł oryginalny In the Unlikely event)
Tłum. Katarzyna Petecka-Jurek
Wydawnictwo Zysk i S-ka 2016
No Comments