Kilka dni temu napisałam, że nie przepadam za powieściami, które balansują na granicy jawy i snu, w których granice między światem realnym a alternatywnym są zatarte. Rzadko czytam takie powieści, nie zaiskrzyło nawet między mną a Murakamim. A teraz zastanawiam się, jak napisać o książce, która nie tylko zaciera granice między rzeczywistością a imaginacją, ale która wręcz tych granic w ogóle nie zna. W jaki sposób mam oddać sprawiedliwość opowieści, która nie powinna mi się spodobać, którą odpychałam od siebie miesiącami, a która wreszcie zawładnęła mną całkowicie i o której nie mogę przestać myśleć?
Moja znajomość z „Przeproś” Aleksandra Kościówa była długa i trudna. Nie chcę liczyć, od jak dawna ta książka leżała na moim stoliku nocnym. Zdarza się Wam czasem, że nie możecie czytać książki, która opisuje warunki pogodowe skrajnie różne od tych za oknem? Gdy dostałam tę książkę, była mroźna i ponura zima. Pierwsze już akapity „Przeproś” są duszne i upalne. Akcja powieści toczy się w Warszawie podczas fali letnich upałów, i są one tak sugestywnie odmalowane, że po prostu nie mogłam tego czytać, gdy za oknem leżał śnieg. Próbowałam, przebrnęłam przez kilkanaście stron i odłożyłam na później. Teraz, spędzając upalne i zakurzone lato w mieście, odkopałam „Przeproś” i już od pierwszych stron nie mogłam się oderwać.
„Przeproś” to nie jest powieść, którą łatwo wtłoczyć w jakiekolwiek ramy. Mamy tu historię iście sensacyjną – dziesięcioletni chłopiec znika tajemniczo w drodze z kolonii do domu. Zrozpaczona matka (Marta) jedzie do Warszawy, aby go szukać. Przypadek, a może coś więcej, stawia na jej drodze Błażeja, samotnego sprzedawcę w sklepie górskim, dawnego alpinistę oraz dziwną nastolatkę, Zuzannę, która sprawia wrażenie, jakby za długo grała w gry komputerowe i nie potrafiła odróżnić, co jest grą, a co życiem. Cała trójka, porwana przez wir wydarzeń, wkracza na dziwną ścieżkę, która ma doprowadzić do zaginionego chłopca, a tymczasem zmusza ich do zmierzenia się z głęboko skrywanymi lękami i kompleksami, każe im rozliczyć się z błędów przeszłości i dotrzeć do prawdy o sobie i swoich bliskich. Jednocześnie poznajemy historię rodem z powieści fantasy, opowieść o wędrówce samotnego mężczyzny, niejakiego Dala, który próbuje wypełnić tajemniczą misję. Jego opowieść, przeplatana z monologiem kolejnego narratora, wyróżnionym kursywą, to najbardziej tajemnicze i początkowo pozornie oderwane tematycznie części książki. Stopniowo jednak monolog mężczyzny i wyprawa Dala odkrywają swoje znaczenie, zarówno przez wielopoziomowe metafory, jak i przez bezpośrednie, acz ulotne związki z historią Marty, Błażeja i Zuzanny.
Rzeczywistość i imaginacja przeplatają się nie tylko za sprawą opowieści o Dalu. Marta i Błażej, szukający dziecka konwencjonalnie, za pomocą policji, są co chwilę zaskakiwani przez bardzo dziwne, tajemnicze zbiegi okoliczności. Pojawiają się postaci jak z bajki, zaś katalizatorka wielu wydarzeń – Zuzanna, płynnie przekracza granicę między tzw. realem i baśnią. Czytelnik zaś cały czas nie wie, co myśleć – czy to upał, zmęczenie i stres powodują, że bohaterom wyobraźnia płata figle? Wątpliwości stopniowo znikają, ale to przestaje być ważne. Ważne staje się tylko to, co można odkryć na temat siebie i świata, przy czym odkrycia te dotyczą nie tylko bohaterów powieści, ale także, a może przede wszystkim, czytelnika.
Powieść ma klasyczną szkatułkową konstrukcję, która powoduje, że trudno się od niej oderwać choćby na chwilę. Jednocześnie zaś bogactwo znaczeń i wielopoziomowość metafor powodują, że chciałoby się zwolnić, zatrzymać, wrócić. Po raz pierwszy od bardzo dawna po przewróceniu ostatniej strony miała ochotę zacząć lekturę jeszcze raz od początku. Zwłaszcza, że nie wszystko zostało wyjaśnione, że wiele zagadek autor zostawił do rozwiązania nam.
Choć pozornie bohaterowie tej książki są niezwykle różnorodni, wszyscy są w jakiś sposób odsunięci na margines – czy to przez swoją bezdomność, czy przez samotność, czy też dlatego, że boją się otworzyć na drugiego człowieka. Wszyscy kogoś utracili i nie wiedzą, jak zapełnić pustkę, uciekają więc, bo tak jest łatwiej. Czasem uciekają nie tylko od ludzi, ale też od rzeczywistości. A w naszych czasach łatwo jest uciec do świata wirtualnego, pozornie bezpiecznego, który może jednak stać się pułapką bez wyjścia, z której wydostać się można tylko dzięki pomocy drugiego człowieka. O tym właśnie pisze Kościów – jak łatwo uciec przed życiem w świat ułudy. Ale przy okazji uczy nas, że i ułuda nie zawsze musi być tak złudna, jak nam się wydaje.
Ta lektura uświadomiła mi, jak wiele mogę stracić, poruszając się tylko swoimi utartymi ścieżkami literackimi. Powieść, która nie miała prawa mi się spodobać, zawładnęła moją wyobraźnią bez reszty i z pewnością jest poważną kandydatką do tytułu książki roku. Gdy upał za oknem, sięgnijcie więc po Kościówa i odkryjcie dla siebie, czym jest ta książka.
Moja ocena: 6/6
No Comments