Nie będę oryginalna, gdy napiszę, że nie wiem, kiedy to się stało, że moja córka i jej przyrodnia siostra z książeczek o Kamyczku przeszły najpierw do „Dzieci z Bullerbyn”, Lassego i Mai i „Kociej mamy”, potem do przygodówek w stylu Tomka, a teraz młodsza czyta Tolkiena, a starsza zaczytuje się w seriach fantasy. O ile Ola czyta jeszcze wciąż to, co jej podsuwam, o tyle Julka, już gimnazjalistka, ma własny gust literacki, a także podąża za szkolnymi modami. Wciąż jednak udaje mi się utrzymywać pozycję autorytetu książkowego – głównie dzięki temu, że czytam ukradkiem to samo, co ona, żeby móc wykazać się znajomością trendów. Gdy jednak przychodzi do mnie z prośbą: „Ciocia, daj mi coś fajnego do czytania, ale żeby było trochę fantastyki, trochę o miłości i nie nudne”, czuję lekką panikę. Zwłaszcza, że takie prośby są zawsze wygłaszane znienacka, gdy na przykład sprawdzam wieczorem prace zaliczeniowe, albo wracam zgrzana i wykończona po wieczornym bieganiu, a ich autorka patrzy na mnie z bezgraniczna ufnością, pewna że w ciągu kilku minut wyciągnę z półki dokładnie taką książkę, o jakiej marzy…
I wiecie co – jak dotąd mi się udaje! Przyznaję, że robię dla niej, a później dla Oli, zapasy książek. Śledzę blogi, na których pojawiają się recenzje książek dla młodzieży, wypytuję koleżanki, które mają dzieci w podobnym wieku i staram się zawsze mieć coś w zanadrzu. Przeważnie podsuwam te książki w ciemno, czasem je przeglądam, a gdy mnie któraś wciągnie, czytam. Julka rzadko wygłasza swoją opinię, czyta i oddaje, czasem tylko ze zwięzłym komentarzem, że fajne. Ale ostatnio było inaczej.
„Delirium” Lauren Oliver kupiłam jej na Mikołajki. Trochę na szybko, nie miałam dużo czasu na zastanowienie, a że pamiętałam entuzjastyczne recenzje, a w dodatku czytałam poprzednią książkę tej autorki i bardzo mi się podobała, nie wahałam się zbytnio. Włożyłam książkę pod poduszkę, Julka rano ją przejrzała i pojechała do szkoły. Kilka dni później zadzwoniła. „Ciociu!” – mówi. „Ta książka jest niesamowita! Nie mogę się od niej oderwać. Najchętniej nie kładłabym się spać wcale, tylko czytała i czytała.” Dawno nie czułam takiej satysfakcji. Kupiłam jej pod choinkę drugi tom, „Pandemonium”, a dla siebie nabyłam kolejny egzemplarz „Delirium” – musiałam się dowiedzieć, co ją tak zachwyciło.
„Delirium” to klasyczna dystopia, ze wszystkimi elementami gatunku. Opowiada o świecie, w którym ludzkość postawiła na bezpieczeństwo i spokój za cenę pozbycia się wszelkich silniejszych emocji. Każdy pełnoletni obywatel musi poddać się obowiązkowemu zabiegowi, który sprawi, że będzie chroniony przed chorobą o nazwie amor deliria nervosa, którą łatwo rozpoznamy jako zakochanie. Strach przed delirią jest wpajany dzieciom już od kołyski. Jej symptomy – drżenie ciała, rozgorączkowanie, napady śmiechu lub płaczu, obsesyjne skupianie się na jednej osobie, mają prowadzić do coraz gorszego samopoczucia, a w efekcie do śmierci. Zabieg nie tylko chroni przed zakochaniem, ale też niejako uodparnia człowieka na wszelkie silne emocje. Pozbawiony huśtawki nastrojów, może żyć spokojnie i bezproblemowo, będąc użytecznym członkiem społeczeństwa.
Lena, główna bohaterka, nie może doczekać się swoich osiemnastych urodzin. Z niecierpliwością oczekuje na zabieg, jako że deliria przeraża ją śmiertelnie. Widziała dziewczyny, które za jej sprawą popełniały samobójstwa, a od dziecka wpajano jej, jak zaraźliwą i groźną chorobą jest miłość. Łatwo jednak przewidzieć, że na krótko przed zabiegiem sama ulegnie zarażeniu – zakocha się. A w dodatku jej wybranek nie będzie zwykłym, posłusznym mieszczuchem. Alex bowiem należy do ruchu oporu.
Akcja „Delirium” jest dość przewidywalna. Jak w każdej dystopii, dwójka bohaterów będzie widziała to, czego inni nie widzą – prawdziwe oblicze ich cywilizacji. Pod wpływem Alexa Lena zmieni się z przestraszonej, grzecznej dziewczynki w niezależną młodą kobietę gotową zaryzykować wszystko, żeby być z ukochanym. Domyślamy się, jak potoczą się wydarzenia, co więcej, jeśli czytaliśmy inne dystopie lub antyutopie, możemy spodziewać się, że to się nie może dobrze skończyć.
Przewidywalność jednak nie psuje przyjemności z lektury. Lauren Oliver pisze bardzo dobrze, udaje jej się też zmieścić w tekście sporo zgrabnych myśli nadających się do pamiętnika nastoletniej czytelniczki. Momentami akcja się wlecze, ale całość czyta się szybko i z przyjemnością. Siłą książki jest wizja przedstawionego w niej świata. Portland, miasto, w którym toczy się akcja, jest bardzo sugestywnie odmalowanym więzieniem. Doskonale pokazana jest manipulacja stosowana przez władze i to, jak łatwo jej ulec. Ciągła kontrola, podsłuchy, policja, strach przed nocnymi nalotami, w trakcie których nawet całkiem niewinny, przykładny obywatel, może się łatwo narazić władzom, nie wywołują żadnych sprzeciwów. Wolność i prawa obywatelskie są bezlitośnie ograniczane, przy jednoczesnym wmawianiu obywatelom, że to dla ich dobra. A wszyscy w to bezkrytycznie wierzą.
Motyw prześladowania osób zakochanych i zmuszania ich do życia bez miłości z pewnością musi przemawiać do nastoletniej czytelniczki. Uniesienia, którym ulega Lena, nieco egzaltowane i bardzo gwałtowne, są przejmujące nawet dla dorosłego czytelnika, nastolatka na pewno będzie jeszcze bardziej poruszona. A za pomocą tego atrakcyjnego opakowania, przemycane są bardzo ciekawe i prowokujące tematy – cena wolności, dążenie do indywidualizmu, wartość demokracji i zagrożenia związane z autorytarnymi rządami. Warto tę książkę podsunąć nastolatkom, a potem koniecznie trzeba o niej porozmawiać.
Ponieważ autorka ma warsztat pisarski naprawdę nieźle opanowany, zakończyła powieść w taki sposób, że sięgnięcie po tom drugi stało się oczywistością. Na szczęście „Pandemonium” jest już na naszym rynku. Nie chciałabym zepsuć przyjemności z lektury tym, którzy nie czytali jeszcze tomu pierwszego, postaram się więc nie zdradzić za wiele z treści. Powiem tylko, że Lena przeszła już na drugą stronę, dosłownie i w przenośni – udało jej się uciec z miasta i przeszła na stronę opozycjonistów. „Pandemonium” jest dużo lepsze od części pierwszej. Akcja jest zdecydowanie mniej przewidywalna, co więcej, narracja prowadzona jest dwutorowo, opowiadając o tym, co było zaraz po zakończeniu pierwszego tomu i o tym, co jest teraz, jakiś czas później. Mniej tu dłużyzn, są za to kolejne tematy do przemyślenia i przedyskutowania – działalność opozycyjna bohaterów i związane z nią ryzyko mogą posłużyć do rozważań nad odwagą, poświęceniem i jego sensem, nad obroną tego, w co wierzymy.
Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie Leny niejako na pozycji Aleksa – to ona teraz jest tą, która może ocalić kogoś innego.
Największym minusem jest brak części trzeciej, jako że autorka korzysta ze sprawdzonych w pierwszym tomie schematów fabularnym i znowu kończy akcję w bardzo zaskakujący sposób. Przydałby się polski odpowiednim słowa „cliffhanger”, które świetnie opisuje to, jak czuje się czytelnik – jakby zawisł właśnie nad przepaścią. O tym, czy spadnie, czy jednak uda mu się w ostatniej chwili czegoś chwycić, dowie się dopiero w kolejnym tomie.
Uważam, że książki Lauren Oliver można w ciemno polecać nastolatkom, zwłaszcza płci żeńskiej. W atrakcyjnej otoczce, z elementami fantastyki, a za to bez wszechobecnych wampirów i upadłych aniołów, podane są prowokujące opowieści, które nie tylko skłaniają do ciekawych refleksji, ale przede wszystkim pokazują moc słowa pisanego i zachęcają do czytania.
Moja ocena obu tomów: 4.5/6
——————————-
Dzięki Waszym głosom Miasto Książek trafiło do kolejnego etapu konkursu Blog Roku!
Bardzo Wam dziękuję za zaangażowanie! Dziękuję za smsy, za miłe słowa, które docierały i docierają do mnie wszystkimi kanałami – w mailach, w komentarzach, na Facebooku. Napiszę nie po raz pierwszy – to dzięki takim Czytelnikom mam wciąż motywację, siłę i chęć, by prowadzić tego bloga, od prawie już sześciu lat! Dziękuję, że wciąż chce Wam się tu zaglądać:)
No Comments