dzielnica fikcji

Istny raj

25 września 2010

   Czytając angielskie blogi o książkach, siłą rzeczy wynotowuję sporo interesujących tytułów. Czasem jakaś recenzja tak mnie zafascynuje, że książka trafia od razu na wishlistę w amazonie i czeka na swój czas. Czasem też chcę coś przeczytać od razu, więc zapisuję gdzieś tytuł, żeby kupić jak najszybciej i oczywiście zdarza się, że o tym zapominam. Tak było z książką Rossa Raisina „God’s Own Country”, którą zapisałam gdzieś do jak najszybszego zdobycia – ładnych parę miesięcy temu. Nie wiem, czy kiedykolwiek przypomniałabym sobie o niej – a to byłaby wielka strata! – gdybym ostatnio nie zauważyła nazwiska autora na liście nowości Zysku i S-ka. Wzrok prześliznął mi się po okładce, aby za chwilę wrócić. Coś dzwoniło, ale gdzie? I moment olśnienia – to jest ta książka, z charakterystyczną okładką, równie okropną jak ta z polskiego wydania, książka, którą tak bardzo chciałam przeczytać!

„Istny raj” to opowieść, która może wydać się znajoma wielu czytelnikom. Małe miasteczko na północy Anglii, lekko zaburzony, aczkolwiek bystry wiejski chłopak, nastolatka z miasta, która kręci się niebezpiecznie blisko, cień zbliżającej się tragedii. Czytaliśmy to już wcześniej, po co więc znowu wracać do tego tematu? Siłą debiutanckiej książki Rossa Raisina nie jest fabuła. Nie ma tu żadnych nieoczekiwanych zwrotów akcji, zgrabnie przeplatających się wątków. Gdy Sam Marsdike, wyrzucony trzy lata temu ze szkoły, widzi nowych sąsiadów, ojciec mówi mu, że to „miastowi. Masz się trzymać od nich z daleka, jasne? Mają córkę”. A my już wiemy, że Sam nie będzie się trzymał z daleka, i wiemy też, że powinien. Kwestią jest tylko co, jak i kiedy się wydarzy. Jednak brak oryginalnej fabuły nie może zniechęcać do lektury. Przecież podobno istnieje tylko 7 głównych fabuł, a wszystkie opowieści są jedynie ich wariacjami. Dobry autor wykorzysta nieoryginalną fabułę po to, aby opowiedzieć coś więcej, inaczej. I to dokładnie robi Ross Raisin.

Siła książki jest głos Sama. Sam to prawdopodobnie jeden z najbardziej oryginalnych narratorów, z jakimi kiedykolwiek się spotkałam. Jest bezkompromisowy, obdarzony niezwykłą, momentami przerażająco niezwykłą, wyobraźnią, a w dodatku mówi dialektem z północnego Yorkshire. W tym momencie oklaski dla Tomasza Bieronia, tłumacza, który zmierzył się z niemożliwym, czyli przełożeniem tegoż dialektu na język polski. I chociaż ja z pewnością przeczytam tę książkę jeszcze raz w oryginale, wiedząc, jak wiele musiało w przekładzie zginąć, to i tak chylę czoła. Lektura tej książki to prawdziwa uczta językowa. W umyśle Sama ludzie, zwierzęta, a nawet przedmioty prowadzą z nim długie i elokwentne rozmowy. Początkowo nadają one książce komizmu, potem jednak popychają bohatera coraz głębiej i głębiej w obłęd.

Już od pierwszych słów zostajemy bezlitośnie wciągnięci w świat Sama – świat wrzosowisk, zbyt często odwiedzanych przez „miastowych” i świat chłopca, który rozmawia ze wszystkim:

   Wycieczkowicze. Francowate gnojki w różowych i zielonych czapkach. A nie było wcale zimno. Szli wężykiem przez pola jak banda pijaków, naćpanych powietrzem, ziemią i zapachem gnoju. Patrzyłem na nich ze wzgórza, ich lśniące głowy wyzierały z mgły. (…) Wycieczkowicze mnie nie widzieli. Minęli farmę i niczego nie zauważyli, ani mnie, ani ojca, który spędzał owce z wrzosowiska. Ej, wycieczkowicze, miałem ochotę krzyknąć, po kiego grzyba do tej owcy gadacie? Myślicie, że ona ma ochotę dać się przelecieć? A oni na pewno ukłoniliby się głęboko. Najmocniej przepraszam, panie farmer, już nigdy więcej tego nie zrobimy, mam nadzieję, że jej nie zdenerwowaliśmy. Bo z nimi tak było – tacy pełni szacunku, że nie śmieli nawet na mnie popatrzeć, bo się bali, że zaburzą równowagę natury. Prawa wsi. A ja, ja byłem dla nich prawdziwą, żywą, pierdzącą naturą, taką samą częścią krajobrazu jak drzewo albo traktor.

Sam ma nie tylko cięty język. Tak sugestywnych opisów wrzosowisk, jakie są w tej książce, nie czytałam nigdzie poza „Wichrowymi wzgórzami”. Sam używa niezbyt cenzuralnego języka i często raczej niestandardowej składni, ale jego słowa niosą z sobą chłód i wiatr północnego Yorkshire. Czy tego chce, czy nie, jest częścią krajobrazu.

Sam nienawidzi nie tylko wycieczkowiczów i miastowych. Jest oderwany od innych mieszkańców miasteczka, woli prowadzić wyimaginowane rozmowy z owcami i psami od czasu, gdy wyrzucono go ze szkoły za coś, co prawdopodobnie było próbą gwałtu – prawdopodobnie, jako że Sam nie jest zbyt wiarygodnym narratorem, a wszystko oglądamy jedynie jego oczami. Jest często okrutny, z pewnością nieobliczalny, ale zdobywa sympatię czytelnika. Jego historię otwiera sprowadzenie się nowych sąsiadów. Sam wbrew przestrogom ojca idzie ich odwiedzić, desperacko chcąc zrobić dobre wrażenie zanim jeszcze dotrą do nich pogłoski o jego straszliwym występku. Zbiera grzyby i zanosi je „miastowym” na śniadanie. Jest jednak tak przejęty, że zapomina sprawdzić, czy nie są robaczywe. Robaki zostają odkryte już w trakcie posiłku, zaś przybysze są przekonani, że chłopak specjalnie zrobił im na złość. Dobre intencje nie zdały się na nic, w czytelniku jednak wzbudziły ciepłe uczucia do bohatera. I nawet gdy Sam pogrąża się w szaleństwo i nie potrafi już odróżnić dobra od zła, trudno nie czuć żalu i trwogi, słowem tego, co prowadzi do katharsis, oczyszczenia czytelnika.

„Istny raj” to nazwa, której mieszkańcy Yorkshire używają ironicznie, mówiąc o swoim hrabstwie. Autor początkowo dał książce inny tytuł, który ostatecznie został użyty jedynie w amerykańskim wydaniu – „”Out backwards”, czyli „Na opak”. Tymi słowami matka Sama podsumowuje swojego syna. „Może wyszedłeś ze mnie na opak”, mówi, próbując pozbyć się poczucia winy, że to ona go źle wychowała. Oba te tytuły, choć odnoszą się do innego aspektu książki, wydają się jednakowo dobre.

„Istny raj” dostał 2009 Sunday Times Young Writer of the Year Award, Betty Trask Award i nominacje do kilku innych nagród literackich, w tym IMPAC. Nie przegapcie tej książki, i przygotujcie się na pustkę wrzosowisk i smutek chłopca, którego głosu na pewno prędko nie zapomnicie.

Moja ocena: 5/6

Zdjęcie: Ukasz

A na koniec obiecane losowanie. Ponieważ dziecko usnęło, zanim się za nie zabrałam, jej rolę przejął generator na random.org i wylosował… Mrouh. Gratuluję, wszystkim dziękuję za zainteresowanie, a Mrouh proszę o maila z adresem do wysyłki:)

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply