dzielnica fikcji

Nie lubię Irvinga

31 sierpnia 2010

Uff, wreszcie to z siebie zrzuciłam;)

Podobno Irvinga albo się uwielbia, albo nie znosi. Ja zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy. Nie lubię i już.

Prawdę mówiąc, nie próbowałam wszystkich jego powieści. Zraziłam się już przy „Świecie według Garpa”, potem spróbowałam jeszcze przeczytać „Regulamin tłoczni win” i w połowie dałam sobie spokój. Ale teraz skusiłam się raz jeszcze, po przeczytaniu, że „Ostatnia noc w Twisted River” to taki Irving w pigułce, w dodatku na bardzo dobrym poziomie. Zaczęło się znakomicie, wciągnęłam się więc szybko, ale już po mniej więcej setnej stronie zaczęło mi się przypominać, dlaczego nie lubię tego autora. I tak analizując przyczyny swojej niechęci dobrnęłam jednak do końca książki, o dziwo z pewnym żalem rozstając się z bohaterami.

Sam pomysł i fabuła są fantastyczne. Niewielka osada drwali na północy może poszczycić się wyjątkową stołówką, którą prowadzi kucharz z powołania – Dominic Baciagalupo. Dominic wychowuje samotnie syna Daniela, w czym pomaga mu potężna Indianka i nieco ekscentryczny, prostolinijny drwal Ketchum. Matka Daniela zginęła w tajemniczych okolicznościach, w które w jakiś sposób zamieszani są Dominic i Ketchum. Pewnego dnia prawda wyjdzie na jaw, a w tym samym czasie Dominic i Daniel będą zmuszeni opuścić osadę na zawsze. Wydarzenie, które ich do tego zmusza, absurdalne a zarazem tragiczne, wydaje się być bardzo typowe dla pisarstwa Irvinga. Podobno typowych elementów jest więcej, ale są użyte w sposób oryginalny, ja ich nie rozpoznawałam, wierzę na słowo.

Co w takim razie mi się w tej powieści nie podoba, skoro fabuła, miejsce i bohaterowie są znakomicie pomyślani? Cóż, zdecydowanie to, co wielu czytelników uważa za atut tego pisarza – styl. „Ostatnia noc w Twisted River” jest nieprawdopodobnie przegadana. Ilość dygresji i zdarzeń pobocznych przytłacza i momentami usypia. Książka spokojnie mogłaby być krótsza o jedną trzecią bez szkody dla fabuły. Ponadto Irving stosuje specyficzną, wszechwiedzącą narrację, która jest w dziwny sposób oderwana od akcji. Czytając jego powieść, nawet przez moment nie zapominałam, że jest ona tylko powieścią i nie mogłam dać się porwać wydarzeniom. Jako że jest to powieść w dużej mierze traktująca o pisaniu właśnie, sam autor wyjaśnia nam to zjawisko pisząc o Danielu, który zostaje pisarzem, że planuje on całość fabuły, zanim zacznie pisać, że często pisze fragmenty, które dopiero później dopasowuje do całości, bo po prostu uda mu się napisać coś tak świetnego, że później trzeba znaleźć na to miejsce w książce. Wprawdzie nigdzie nie jest powiedziane, że te słowa odnoszą się do sposoby pracy samego Irvinga, ale z pewnością pasują do stylu, w jakim napisana jest „Ostatnia noc w Twisted River”. Być może właśnie ten fragmentaryczny sposób pisania powoduje, że tak wiele jest wątków pobocznych.

Mimo momentów zwątpienia doczytałam jednak powieść do końca, i chociaż stwierdzenie z tytułu niniejszego postu jest po tej lekturze wciąż aktualne, nie mogę napisać, że jest to zła książka. Wręcz przeciwnie – jest to bardzo klimatyczna, pełna słodko-gorzkiej mądrości książka o związku ojca z synem i o niezwykłej przyjaźni. I nawet gdy rozwleczony styl zacznie irytować, już po chwili, dosłownie po kilku stronach dzieje się coś, co nie pozwala książki odłożyć i co wywoła na twarzy czytelnika czasem uśmiech, a czasem nawet łzy. Jak mam więc ocenić taką książkę? Najchętniej uciekłabym przed tym obowiązkiem i zostawiła recenzję bez oceny końcowej, ale nie pozwolę sobie na to. I jako że historię Daniela, Dominica i Ketchuma skończyłam czytać już kilka dni temu, a mimo to wciąż są jak żywi w mojej wyobraźni, dam ocenę wyższą niż bym się sama spodziewała!

Moja ocena: 5-/6

 

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply