Wygląda na to, że autorzy zza oceanu potrafią pisać o Anglikach tak, jakby urodzili się w Devonie, wychowali w szkole z internatem i całe życie nosili parasol. Po Marcie Grimes, Amerykance, dla mnie niekwestionowanej mistrzyni angielskiego kryminału, przyszła kolej na Kanadyjczyka Alan Bradleya, który stworzył powieść, w których odnajdziemy czar dawnych kryminałów. W „Zatrutym ciasteczku” jest trup znaleziony na grządce ogórków, jest stary wiejski dom, jest małe plotkujące miasteczko, jest niezbyt bystry inspektor policji i jest wreszcie detektyw-amator, który dzięki bystrości umysłu i odrobinie szczęścia rozwiązuje samodzielnie zagadkę. Tyle tylko, że tym detektywem nie jest starsza pani na emeryturze, jak u Agathy Christie, ale całkiem nietypowo, 11-letnia dziewczynka.
Flavia de Luce, najmłodsza z trzech córek w rodzinie, która od pokoleń zamieszkuje starą posiadłość w Bucksaw, na angielskiej prowincji. Jest dość niezwykłą dziewczynką – jej hobby są trucizny, świetnie zna się na chemii, ma nawet własne laboratorium, w którym przygotowuje różne toksyczne substancje, którymi potem faszeruje kosmetyki dręczących ją starszych sióstr. Jest rezolutna, oczytana i samotna. Odkrycie trupa w ogródku jest najciekawszym wydarzeniem jej życia i Flavia nie ma zamiaru rezygnować z żadnej przyjemności, która może się wiazać z samodzielnie prowadzonym dochodzeniem. A gdy już zacznie, okaże się, że zabawa w detektywa przestanie być zabawą.
„Zatrute ciasteczko” czyta się znakomicie. Akcja toczy się wartko, bohaterkę łatwo polubić (Flavia ma już nawet swój fanklub w internecie!), a do tego występuje cała gama świetnie odmalowanych, nieco zabawnych postaci drugoplanowych. Jak na prawdziwie angielski kryminał przystało, jest też nieco filatelistyki, jest zagadka z przeszłości, a nawet pojawia się sam król! Urocza wakacyjna lektura, trochę dla młodzieży, trochę dla dorosłych. Dobrze wiedzieć, że autor zaplanował kolejne dwa tomy detektywistycznych przygód Flavii.
Moja ocena: 5:6
No Comments