Natknęłam się niedawno na taki obrazek:
Autorem jest Adrian Tomine, zaś tytuł to Read-handed. Po obejrzeniu go zaczęłam się zastanawiać, ilu z nas kupuje jeszcze książki w niewielkich księgarniach, i jakimi pobudkami kierują się ci, którzy to robią.
Zdarza wam się kupić książkę w małej księgarni dlatego, że świadomie chcecie wesprzeć jej istnienie? Ja tak czasem robię, aczkolwiek przyznam, że bardzo rzadko. Są w Poznaniu takie księgarni, których znieknięcie byłoby dla mnie smutne. Można w nich dostać książki, których nie ma w Empikach, a jeśli są, to zdecydowanie gorzej wyeksponowane. Niestety, nie ma tu takiej księgarni, w której mogłabym pogadać o książkach z właścicielem, wszystkie są tak samo bezosobowe, zaś obsługa mało kompetentna. Korzyści z ich istnienia wiele więc nie mam. Mimo to szkoda by mi było, gdyby zniknęły i czasem świadomie wybieram zakup właśnie tam.
Zamawianie przez Internet jest często tańsze, zazwyczaj prostsze, ale jakoś nie potrafię się do niego przekonać. Oczywiście, jeśli chcę zamówić coś, czego nie dostanę w zwykłej księgarni, to nie mam specjalnych oporów przed korzystaniem z internetowej księgarni, polskiej lub zagranicznej. Jeśli jednak mam wybór, zdecydowanie wolę kupić książkę bezpośrednio, nawet minimalnie drożej. Czy jestem staromodna?
Chciałabym, aby w moim mieście pojawiło się wiecej małych księgarenek z prawdziwego zdarzenia – takich, w których mogłabym porozmawiać o najnowszych tytułach, w których sprzedawcy wiedzieliby, kto napisał „Love story”, odróżnialiby Gaimana od Kinga, wiedzieli, że sióśtr Brontë nie należy szukać w literaturze skandynawskiej (to wszystko zaobserwowane przeze mnie ostatnio przypadki). Czy muszę sama otworzyć taką księgarnię? Czy wspierając niewielkie sklepiki doczekam się takiego miejsca z duszą?
No Comments