Najwyższy już czas na podsumowanie roku, a ja jeszcze wciąż nie napisałam recenzji wszystkich ostatnio przeczytanych książek. A co jak co, ale „Kraj bez kapelusza” nie powinien pozostać pominięty. To bardzo oryginalna, pozornie lekka, a jednak zapadająca w pamięć lektura z egzotycznego Haiti. Autor, Haitańczyk z pochodzenia, wyemigrował w latach młodości i teraz, po dwudziestu latach, wraca do ojczyzny. A to, co widzi, na tyle go oburza, porusza, przeraża, że siada pod drzewem mango, rozkłada chybotliwy stolik i maszynę, i nadając narratorowi własne imię, z pasją i czarnym humorem portretuje swój kraj.
Portretuje, bo jego książka jest nie tyle opowieścią, ile obrazem. Składają się nań nieco poszatkowane, krótkie i wielobarwne sceny. Nadopiekuńcza matka, która nie zdaje się traktować go wciąż jak małego chłopca. Przyjaciele z lat młodości wciąż bliscy, a jednak odmienieni. Rozmowy z bogami. Puste, zaskakująco puste cmentarze. Ludzie, którzy potrafią obywać się bez jedzenia. Zombie! Nieznośny upał, który odbiera ochotę do jakiejkolwiek aktywności i w dziwny sposób spowalnia upływ czasu.
Ta książka to mozaika wrażeń, pozornie zabawna i pełna humoru, a w istocie nakierowana na odczuwanie Haiti, kraju, z którym autor, mimo swej emigracji, jest nierozerwalnie związany. Jego Haiti, biedne i niemrawe, obfituje w fascynujące, zagadkowe wierzenia, z których jego mieszkańcy powinni być dumni. Bo gdzie indziej na świecie wierzy się, iż po ulicach chodzą zombie?
Książka kompletnie nie w moim stylu, a jednak zapadła mi w pamięć. Nie czytuję na codzień powieści satyrycznych, groteska to najmniej lubiany przeze mnie gatunek, a jednak tutaj się znakomicie sprawdza. Bo też jak inaczej pisać o świecie, w którym w zaświaty można udać się ot tak, od niechcenia niemalże, i w którym bóstwo można gościć we własnym domu? Haiti, znane nam z telewizyjnych obrazów klęski, głodu i epidemii, zyskało właśnie w mojej świadomości całkiem nowe oblicze, na tyle intrygujące, że mam ochotę sięgnąć po inną haitańską książkę, wydaną także przez Karakter – „Dzieci bohaterów” Lyonela Trouillot. Jak dobrze, że jest wydawnictwo, które takie perełki z kompletnie nam nieznanych, egzotycznych krajów, wydaje!
Moja ocena: 4.5/6
No Comments