dalekie wyprawy

Bronx nietypowo

28 marca 2012

Jak zapewne zauważyliście, krążę w swoich opowieściach po nowojorskich dzielnicach, omijając Manhattan, a przecież to właśnie tutaj spędzam większość czasu. Manhattan jest jednak tak różnorodny, tak wszechogarniający, że wciąż nie wiem, jak zacząć o nim pisać. Zostawię go więc na koniec, a tymczasem zapraszam na bardzo nietypową wycieczkę na Bronx.

Nietypową, ponieważ miejsca, które na Bronxie odwiedziłyśmy, nie pasują do stereotypowego wyobrażenia o tej dzielnicy, które jest zresztą dość zgodne z rzeczywistością. Udało nam się tu zgubić, przewędrowałyśmy więc spory kawałek pieszo – pogoda była wyjątkowo nieciekawa, panował ziąb i wszystko było tym bardziej szare i posępne. Niewiele ludzi, być może dlatego, że była to niedziela, brak zieleni, za to dużo samochodów i posępne, ciemne podwórka. Niektóre domy są jednak piękne.

Ponieważ konsekwentnie przemierzam Miasto w poszukiwaniu literackich tropów, moim celem na Bronxie były dwa miejsca. Pierwsze z nich leży na samiutkiej północy, właściwie już przy końcu miasta. Jest to ogromny jak na Nowy Jork cmentarz Woodlawn Cemetery. Założony w 1863 roku, cmentarz ten jest nie tylko miejscem spoczynku wielu bardziej i mniej znanych nowojorczyków, ale przede wszystkim pięknym, cichym miejscem do spacerowania. Położony na kilku wzgórzach, jest niezwykle malowniczy, pełen okazałych grobowców i zwykłych, niewielkich nagrobków.

Odnalazłyśmy groby wielu znanych osób, między innymi Milesa Davisa, Duke’a Ellingtona, Josepha Pulitzera.

Najbardziej natrudziłyśmy się, szukając grobu Hermana Melville’a, autora „Moby Dicka” – był ukryty przy niewielkiej ścieżce. Do zwiedzania cmentarza niezbędna jest mapa, którą można dostać u strażnika przy bramie wjazdowej, ale nawet z mapą czasem trzeba nieco kluczyć.

Piękne, zaskakujące miejsce, bardzo nowojorskie – te okazałe grobowce, zaprojektowane przez znanych architektów, szerokie aleje, no i wysokie ceny – za miejsce dla dwojga trzeba podobno zapłacić ponad 5 tysięcy dolarów, grobowiec może kosztować nawet półtora miliona.

Nieco zmarznięte, wróciłyśmy do metra, aby wysiąść kilka stacji wcześniej. Do tej obecnie bardzo industrialnej okolicy, pełnej samochodów, kamienic i punktów usługowych, półtora wieku Edgar Allan Poe sprowadził swoją żonę, aby w tym cichym, wiejskim otoczeniu wyleczyć ją z gruźlicy. Wtedy była tu tylko niewielka wioska, lasy i pola. Edgar Allan Poe, znany już wówczas, ale zdecydowanie niezamożny pisarz, wynajął niewielki domek, w którym zamieszkał razem z ukochaną Virginią i jej matką, a swoją ciotką. Virginia cierpiała na nieuleczalną wówczas gruźlicę, i chociaż wierzono że zdrowe wiejskie powietrze może jej pomóc, życie w ubogiej, niedogrzanej chatce nie przywróciło jej zdrowia. Trzy lata po przeprowadzce Virginia zmarła. Poe mieszkał tu jeszcze przez dwa lata – napisał tu wiele ze swoich wierszy, w tym słynną „Annabel Lee”, opowiadającą o śmierci jego żony. To stąd wyruszył w swoją ostatnią podróż do Baltimore, gdzie, w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach, zmarł. Chatka, jako jego ostatnie miejsce zamieszkania, dość szybko stała się miejscem pielgrzymek wielbicieli jego twórczości. Gdy jednak okolicę zaczęły zapełniać nowe budynki, domkowi poety groziła rozbiórka. Na szczęście w 1913 roku New York Shakespeare Society zainteresowało się losem tego unikatowego miejsca i zebrało fundusze na przeniesienie chatki z miejsca, w którym planowano budowę kamienicy, kilkanaście metrów dalej, do parku, gdzie stoi po dziś dzień. Mały, biały domek z drewna wygląda kompletnie nierealnie w otoczeniu szarych kamienic i sklepów.

Wnętrze stanowi rzadki przykład tego, jak ubodzy ludzie żyli w stanie Nowy Jork w dziewiętnastym wieku – niewiele takich domostw zachowało się do dnia dzisiejszego. Tylko kilka mebli było faktycznie używanych przez Edgara Allana Poe i jego rodzinę, reszta została skompletowana według wspomnień osób, którzy bywali z wizytą u poety. Wśród oryginalnych sprzętów jest ten bujany fotel:

Drugim oryginalnym sprzętem jest łóżko – to samo, w którym zmarła Victoria…

Chatka jest naprawdę malutka, lodowato zimna nawet teraz, pod koniec marca, i sprawia przejmująco smutne wrażenie. Wydaje się, jakby duch Poety wciąż unosił się w tych pokojach… Nietypowe miejsce, z którego mieszkańcy Bronxu wydają się być dumni – warto je odwiedzić, będąc w Nowym Jorku.

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply