zaułek kryminalny

Na przekór pogodzie

3 lipca 2013

Któregoś upalnego popołudnia, zmęczona pracą i temperaturą panującą w biurze, zaczęłam przeglądać półki w poszukiwaniu jakiejś lektury kojarzącej się z chłodem. Nie, żebym nie lubiła upałów. Lubię zarówno zimę, mroźną i śnieżną, jak i gorące dni letnie. Naszło mnie jednak na chłodną lekturę i wyciągnęłam z półki „Księżniczkę z lodu” Camilli Läckberg. Kiedyś, planując notkę porównującą różne skandynawskie cykle kryminalne, zdałam sobie sprawę, że nie mam w miarę pełnego obrazu, ponieważ nie czytałam żadnej książki Läckberg, a jej cykl wydaje się być bardzo popularny. Kupiłam więc pierwszą część i odłożyłam na półkę, żeby czekała na odpowiedni moment. W międzyczasie przeczytali ją moi rodzice, którym tak się ta seria spodobała, że kupili wszystkie kolejne tomy, które w miarę czytania stopniowo do mnie przywozili, nieustannie namawiając, żebym po nie sięgnęła.

Cieszę się, że nie uległam i spokojnie czekałam aż do teraz. Nie dlatego, że to nędzne książki są i nie warto było po nie sięgać – wręcz przeciwnie. Cieszę się, bo po koniec wyjątkowo ciężkiego semestru, w momencie, w którym miałam przesyt wszystkiego i byłam tak zmęczona psychicznie, że nie mogłam się skupić na żadnej lekturze, ta saga mnie uratowała. Zgrabnie skonstruowane zagadki, sympatyczni bohaterowie, nieco duszna i zaściankowa miejscowość z masą barwnych mieszkańców i historie z przeszłości w każdym tomie – znakomita recepta na odprężający kryminał!

W ciągu półtora tygodnia przeczytałam kolejno pięć pierwszych tomów. „Księżniczka z lodu” pozwoliła mi polubić głównych bohaterów – Erikę, pisarkę szukającą nowego tematu i Patrika, młodego i ambitnego policjanta, kochającego się w Erice od dzieciństwa. Zagadka jest dość zgrabna – jej osią jest morderstwo dawnej przyjaciółki Eriki, zaś kluczem do znalezienia sprawcy wydaje się być wspólna przeszłość obu dziewcząt. I chociaż zakończenie można przewidzieć (podobnie jest zresztą w przypadku kolejnych tomów), to sama intryga jest całkiem wciągająca. Siłą książki jest jednak nie wątek kryminalny, a tło obyczajowe. Mała miejscowość pełna jest skrywanych sekretów, nieporozumień, lęków przed osądzeniem przez sąsiadów i trzymania pozorów. Rozgrzebywanie przeszłości jest trochę jak mieszanie błota – nie wiadomo, co wypłynie na powierzchnię, ale co by to nie było, na pewno nie będzie ładnie pachnieć…

Polubiłam głównych bohaterów, skoro więc kolejny tom leżał pod ręką, nie zastanawiałam się długo. W „Kaznodziei” środek ciężkości przenosi się z Eriki na Patrika. Jest upalne lato, a Erika jest w ciąży i ciężko to znosi. Patrik musi zaś zmierzyć się nie tylko z nową rolą partnera i przyszłego ojca, ale także z wyjątkowo paskudną zbrodnią – zamordowano w brutalny sposób młodą dziewczynę, zaś pod jej ciałem leżały dwa szkielety sprzed lat. Tym samym zostaje ustalony pewien schemat obowiązujący w całym cyklu – kluczem do schwytania przestępcy jest zawsze przeszłość, odsłaniana czytelnikowi za pomocą krótkich scen.

Przyznaję, że zagadka w tym tomie podobała mi się mniej, za to zaczęli mnie interesować kolejni bohaterowie – pracownicy lokalnej policji. Läckberg dawkuje nam informacje na ich temat, ale powoli, w kolejnych częściach cyklu, dowiadujemy się o nich coraz więcej i zaczynamy darzyć sympatią nawet tych najbardziej niewydarzonych. Co więcej, tym razem nie udało mi się odgadnąć tożsamości mordercy zbyt wcześnie, chociaż specjalnie się też nie przykładałam 😉

Dwie pierwsze części przeczytałam ze względu na panujący w nich klimat – jako kryminały były raczej średnie. Kolejne trzy są dużo lepsze, z bardziej skomplikowaną intrygą, a także z wieloznacznymi postaciami i ciekawymi problemami społecznymi w tle. W „Kamieniarzu” głównym tematem są cienie macierzyństwa, w wielu odsłonach. Erika doświadcza depresji poporodowej i nie potrafi odnaleźć się w nowej roli. Patrik nie jest zbyt pomocny, bo chociaż stara się pomóc, nie rozumie, z czym tak naprawdę zmaga się Erika. Patologiczne macierzyństwo majaczy się też gdzieś w tle kolejnej zbrodni, która wstrząsa społecznością Fjällbaki. W dodatku ofiarą jest kilkuletnia dziewczynka, córka nowej przyjaciółki Eriki, co powoduje, że główni bohaterowie znowu czują się bardzo osobiście zaangażowani w sprawę. Jak zwykle poznajemy historię sprzed lat, tym razem wyjątkowo poruszającą i przeraźliwie smutną. Był to chyba najsmutniejszy tom cyklu jak dotąd, aczkolwiek w momencie czytania go byłam już tak mocno zaangażowana w perypetie wszystkich bohaterów, że nie zniechęciło mnie to i bez namysłu sięgnęłam po kolejny.

W „Ofierze losu” cicha i spokojna Fjällbaka staje się ośrodkiem zainteresowania całego kraju, a wszystko za sprawą kręconego tutaj reality show. Gdy jedna z uczestniczek programu zostaje zamordowana, zainteresowanie to staje się jeszcze większe. Jak zwykle, klucz do zagadki leży w przeszłości, i jak zwykle w tle widzimy patologiczne relacje rodzinne. Autorka próbuje pokazać bezduszny świat mediów, muszę jednak przyznać, że jej analiza była raczej powierzchowna i tak schematyczna, że aż irytująca. Ciekawsze było znowu tło obyczajowe, wątek dotyczący siostry Eriki oraz coraz ciekawsi, zyskujący własny głos, koledzy i koleżanki Patrika. Niestety, tym razem tożsamość mordercy była, moim zdaniem, wyjątkowo łatwa do odgadnięcia, tym niemniej, zakończenie całości było na tyle intrygujące, że mimo lekkiego przesytu, znowu wzięłam do ręki kolejny tom!

W „Niemieckim bękarcie” do głosu ponownie dopuszczona zostaje Erika. Zamiast pracować nad kolejną powieścią, próbuje ona dociec, dlaczego jej matka była tak chłodna i zdystansowana za życia, że nie potrafiła obdarzyć uczuciem własnych córek. Oczywiście rodzinna szafa skrywa niejednego trupa, zaś próba dojścia do prawdy zaowocuje kolejnym morderstwem, początkowo pozornie niepowiązanym z dochodzeniem Eriki. Czytelnik jednak wie od razu, że oba te wątki zostaną jakoś splecione i tylko czeka, kiedy do tych samych wniosków dojdzie policja. Tym razem śledztwo prowadzi młodszy kolega Patrika, który okazuje się całkiem sprawnym śledczym. Pojawiają się nowe bohaterki, zaś życie na komendzie nabiera nieoczekiwanych rumieńców. I chociaż przyznaję, że byłam już lekko zmęczona Fjällbaką i jej mieszkańcami, to całość podobała mi się i jest chyba jednym z lepszych tomów cyklu.

Kolejne tomy leżą jeszcze u rodziców, i całe szczęście! Czytanie pięciu części skandynawskiego cyklu kryminalnego w ciągu kilku dni jest dość ekstremalnym doświadczeniem czytelniczym. Z jednej strony fantastycznie było zżyć się tak z bohaterami, z drugiej schematyczność kolejnych części, która zapewne nie przeszkadzałaby, gdybym czytała je w kilkumiesięcznych odstępach, okazała się dość nużąca przy takiej ciągłej lekturze. Przyznaję jednak, że w momencie, kiedy nie miałam siły kompletnie na nic, seria Camilli Läckberg okazała się doskonałym ratunkiem. Odprężała, wciągała i pomagała się zregenerować. Na pewno przeczytam kolejne części, gdy już do mnie dotrą, ale tymczasem z przyjemnością sięgnę po coś zupełnie innego.


You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply