Tym razem do Anglii pojechałam z listą tytułów skrzętnie wynotowywanych z blogów w ostatnich tygodniach. Często nie pamiętałam już, dlaczego zapisałam jakiś tytuł, sprawdzałam jednak wszystkie. Jednego z nich nie musiałam długo szukać – bił po oczach z plakatów w metrze, z reklam w gazetach, ze stolików w księgarniach. A że nie pamiętałam już, dlaczego go zanotowałam, ten natłok reklamy lekko mnie przeraził. Książka kusiła, kilka razy brałam ją do ręki, nawet gdy biegłam totalnie spóźniona przez lotnisko Stansted, kątem oka zauważyłam cały jej stos i zawahałam się na moment. Ale skoro to taki bestseller, i tak szeroko reklamowany, to dobry być nie może – wróciłam więc do Poznania bez niego.
Wróciłam, z ciekawości zaczęłam szukać jakiś w miarę wiarygodnych opinii i oczom własnym nie wierzyłam – pięć gwiazdek, cztery i pół gwiazdki, znowu pięć, i same zachwyty na blogach, którym ufam. Nawet nasze rodzime forum Kryminały i sensacje o niej pisze, i to bardzo pozytywnie. No nie, dlaczego dałam się tak zwieść i zwątpiłam we własną listę? W natłoku zajęć ciężko skupić się na poważniejszej lekturze i kryminał byłby dla mnie na gorący okres przed sesją jak znalazł. A tu trzeba będzie czekać kilka dni na przesyłkę! I wtedy przypomniałam sobie, że przecież mam Kindle’a i może wreszcie powinnam zrobić z niego odpowiedni użytek. Dwie minuty później zaczęłam wreszcie czytać „Mercy” Jussi Adler-Olsen (wydana właśnie po polsku jako „Kobieta w klatce”) i przepadłam! Skutek uboczny – koszmarne niedospanie przez ostatnie kilka dni, bo chociaż wracałam z pracy totalnie wykończona, nie mogłam sobie odmówić chociaż kilku stron. A wiadomo, że na kilku się nie kończyło…
Od samego początku wiemy, jak sprawa wygląda. Uprowadzona została młoda parlamentarzystka, jej zniknięcie zostało dokładnie zbadane, ale z braku jakichkolwiek śladów sprawę odłożono do akt, uznając że to nieszczęśliwy wypadek. Ona jednak już piąty rok przetrzymywana jest w odosobnieniu, nie wiadomo tylko przez kogo i dlaczego.
Inspektor Carl Morck bierze tę sprawę trochę z przypadku. Carl ma powody, aby być szorstki i nieprzyjemny dla kolegów, oni jednak z ulgą odsyłają go do nowo stworzonego Departamentu Q, który ma zajmować się zamkniętymi, nierozwiązanymi sprawami. Carl nawet nie przypuszcza, że zaginiona pani polityk żyje, ale powoli zaczyna natrafiać na tropy przestępstwa, czytelnik zaś z zapartym tchem kibicuje mu w tym swoistym wyścigu z czasem, o którym Carl nawet nie wie.
Carl jest przyjemnym bohaterem. Ma wszystkie cechy konieczne u powieściowego detektywa: cały zestaw traum i rozczarowań, złe doświadczenia z kobietami, lekceważenie dla zasad i cięty język. A przy tym nie jest alkoholikiem i nie ma głębokiej depresji (za to pali tam, gdzie nie wolno). Powieść nabiera jednak szczególnego kolorytu dopiero z pojawieniem się asystenta, niejakiego Assada, tajemniczego uchodźcy z Syrii, który napełnia komendę policji wonią przypraw, a w kryzysowych chwilach przejawia bardzo przydatne umiejętności. Jego przeszłość stanowi zagadkę, która, jak przypuszczam, będzie powoli rozwikływana w kolejnych tomach.
Powieść Jussiego Adler-Olsena czyta się rewelacyjnie, i nie przeszkadzało mi nawet to, że bardzo wcześnie domyśliłam się, kto i dlaczego przetrzymuje zaginioną Merete. Historia nie stała się przez to mniej wciągająca i musiałam się powstrzymywać, żeby nie zajrzeć na jej koniec (na szczęście trudniej to zrobić na Kindle’u!). Naprzemiennie śledzimy postępy w śledztwie i losy Merete, której walka o przetrwanie i zachowanie resztek godności i człowieczeństwa jest wstrząsająca. Wiedząc, przez co przechodzi, z trudem opanowujemy zniecierpliwienie, gdy kolejne wydarzenia spowolniają pracę Carla i Assada, którzy nie wiedzą, o jaką stawkę toczy się gra.
Jussi Adler-Olsen wkroczył na rynek skandynawskich kryminałów z przytupem. Jest całkiem inny niż Mankell i Nesbo, ale spokojnie dotrzymuje im kroku. Jego styl jest powściągliwy i pełen delikatnego humoru. Wie, jak budować napięcie, jego postaci od razu wzbudzają sympatię czytelnika, a i tło wydarzeń jest bardzo drobiazgowo i momentami komicznie odmalowane. Może następnym razem mógłby mnie bardziej zaskoczyć, ale i tak uważam jego książkę za jeden z najlepszych skandynawskich kryminałów, jakie czytałam.
Seria o Carlu Morcku i jego Departamencie Q liczy sobie już cztery tomy. I pomyśleć, że kiedyś chciałam wyjechać do szkoły w Danii – teraz język duński byłby jak znalazł:) Trzeba będzie się kiedyś naprawdę nauczyć jakiegoś skandynawskiego języka, a tymczasem trzymam kciuki za szybkie tłumaczenia kolejnych tomów:)
Moja ocena: 5/6
1 Comment
[…] Największą zaletą tego cyklu są główni bohaterowie – zabawni, dający się lubić. Tu i tu znajdziecie recenzje wcześniejszych […]