dzielnica fikcji

Kosogłos

15 listopada 2010

Uwaga – tej recenzji nie będzie spoilerów, nie wyjawię nic istotnego z treści książki, chociaż bym to chętnie zrobiła;)

 

Uwielbiam to niecierpliwe oczekiwanie przed pojawieniem się kolejnego tomu serii. Nie znoszę za to bezskutecznego poszukiwania go w księgarniach w dniu premiery. Na „Kosogłosa”, ostatni tom cyklu „Igrzyska śmierci”, czekałam niecierpliwie i poszukiwania zaczęłam z falstartem, dwa dni za wcześnie – tak bardzo chciałam go już mieć, że pomyliłam daty. W dniu właściwej premiery przemierzałam księgarnie od samego rana, oczywiście bezskutecznie. Dopiero późnym wieczorem książka pokazała się w empiku, i bardzo dziękuję wydawnictwu, że był to późny wieczór przed długim weekendem – mogłam bez konsekwencji czytać do późnej nocy.

„Kosogłos” zamyka cykl rozpoczęty znakomitymi „Igrzyskami śmierci”. Jest to dystopijna opowieść o państwie zwanym Panem. Część ludzkości zginęła, pozostali żyją w dwunastu dystryktach rządzonych przez Kapitol. Dysktryktów początkowo było trzynaście, jednak w wyniku buntu ostatni dystrykt został całkowicie zniszczony (przynajmniej tak się większości ludzi wydaje), aby zaś zgnębić pozostałe dystrykty i nie pozwolić im zapomnieć o porażce, Kapitol co roku organizuje igrzyska, do których losowana jest dwójka dzieci z każdego dystryktu. Pod okiem kamer telewizyjnych toczą one walki na śmierć i życie na Arenie, tworząc upiorne reality show. Katniss, dziewczyna z biednego dwunastego dystryktu, trafia na Arenę dobrowolnie, zastępując swoją młodszą siostrę. Wciągnięta w wir wydarzeń, początkowo stara się po prostu przeżyć, ostatecznie jednak jej postawa wznieca wątły płomyk buntu wśród niektórych mieszkańców Panem.

Katniss jest dość bezwolną postacią, jej życie po prostu toczy się z biegiem wydarzeń. Z rzadka przejmuje inicjatywę, teraz jednak, na początku trzeciego tomu, musi sama podjąć decyzję, czy chce zostać symbolem rewolucji i poprowadzić ludzi na barykady. Czy jednak decyzja ta będzie jej własna? Czy przywódcy powstania nie manipulują ludźmi tak samo, jak prezydent Panem? I komu właściwie można zaufać?

Czytelnik „Kosogłosa” wkracza na mroczne terytorium, do bardzo brutalnego świata. Nie wiadomo tu, kto jest po czyjej stronie, a nawet, która strona właściwie jest jaśniejsza. Katniss nie może dokonać wyboru pomiędzy dobrem i złem, bo one tutaj nie istnieją. Jest tylko mniejsze zło, a wojna w słusznym celu jest tak czy inaczej wojną. Giną w niej cywile, zaś Katniss jest coraz bardziej zgubiona. Peeta i Gale nie mogą pomóc – ich role w tym konflikcie są tak niejasne, że dotychczasowe dwa obozy zwolenników każdego z nich będą musiały się mocno przegrupowywać co kilkadziesiąt stron.

„Kosogłos” jest równie sprawnie napisany, jak poprzednie tomy. Może początkowo akcja trochę się rozmywa, tak jak rozmyte są myśli Katniss, oszołomionej środkami przeciwbólowymi i nagłą zmianą swojego losu. Stopniowo jednak wszystko się rozkręca, a wir wydarzeń wciąga zarówno ją, jak i nas, aż w końcu zostajemy bez tchu, równie zdruzgotani i poobijani jak Katniss, która wreszcie, po raz pierwszy w tym cyklu, przejawia odrobinę inicjatywy, szczyptę zaledwie, ale to wystarczy, by rozpętać piekło. Lektura niesie z sobą kilka niespodzianek, sporą dawkę wzruszeń i może nawet łez, a przede wszystkim odrobinę refleksji nad naszym, jakże niestety podobnym, światem.

Kto nie czytał jeszcze trylogii Suzanne Collins, niech dłużej nie czeka. Chociaż nie, to zła rada – poczekajcie na jakiś dłuższy weekend, bo ta książka nie pozwala pójść wcześnie spać…

Moja ocena: 5/6

You Might Also Like

No Comments

Leave a Reply