Nigdy nie wiadomo, kiedy i w jakie sposób znajdzie nas książka, która nas znaleźć musiała.
Od kilku dni byliśmy w Oszu, wielokulturowym mieście na południu Kirgistanu. Przyjechaliśmy z Chin, przekraczając granicę na wysokogórskiej przełęczy, i chcieliśmy dostać się na północny wschód kraju. W tym górzystym kraju przemieszczanie się nie jest jednak proste. Tylko jedna droga łączy północ z południem, transportu publicznego na niej właściwie nie ma, zaś żeby dostać się do położonego na północy Biszkeku, trzeba spędzić w samochodzie przynajmniej dziesięć godzin. Można złapać coś w rodzaju taksówki, którą dzieli się z kilkoma innymi osobami, jednak my przyjechaliśmy do Oszu ściśnięci niczym sardynki między kilkoma rozgadanymi Uzbeczkami i mieliśmy trochę dość.
Nigdzie nam się nie spieszyło, zamiast więc zrywać się wcześnie i łapać jakąś okazję, snuliśmy się po zacienionym ogrodzie naszego hostelu. Upał odbierał ochotę do jakiegokolwiek działania, postanowiłam więc nie robić nic, licząc, że jak to zwykle się w podróży dzieje, coś się po prostu wydarzy.
Nie pomyliłam się. Spędzałam właśnie kolejne popołudnie z czytnikiem i kubkiem lodowatej wody w ręku, godząc się w myślach z wizją szukania transportu następnego dnia, kiedy usłyszałam słowa „Biszkek” i „car”. Jakaś ciemnowłosa dziewczyna próbowała dogadać się z niezbyt dobrze mówiącą po angielsku recepcjonistką. Podeszłam, zagadałam i wiedziałam, że dobrze zrobiłam, nie spiesząc się. Dziewczyna była Australijką, i razem ze swoim towarzyszem podróży znaleźli kierowcę, który zgodził się zawieźć ich do Biszkeku za rozsądną kwotę. Okazało się, że chętnie znajdą w samochodzie miejsce także dla naszej trójki.
Droga przez góry była kręta, a krajobraz zachwycający. Nasza towarzyszka podróży nie podziwiała jednak widoków – siedziała z nosem w książce, z rzadka tylko podnosząc wzrok. Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała, co czyta. Zanotowałam tytuł, a pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po powrocie, było sprawdzenie allegro. I w ten sposób w moje ręce trafiła „Samarkanda” Amina Maaloufa, książka, która trafi na listę książek, które kocham miłością bezwarunkową.
O czym jest ta książka? O leżącej na dnie oceanu księdze, o poecie, który nie bał się odmówić wezyrowi, o świecie, w którym środkowoazjatyckie miasta, takie jak Samarkanda i Buchara, były najważniejszymi metropoliami. O zamęcie i zmianach, o piciu wina wieczorem na tarasie, o tajemniczym zakonie i o miłości. Przede wszystkim o miłości.
XI wiek, Samarkanda. Poeta Omar Chajjam przybywa do miasta, zostaje rozpoznany na ulicy i okrzyknięty bluźniercą – ktoś zapamiętał jego nieprzyzwoite wiersze o kobietach i winie. Prowadzą go przed oblicze sędziego, który może skazać go na powolną śmierć. Sędzia jednak zna reputację Omara i podziwia jego wiedzę. Nie wymierza mu kary, daje mu za to piękną księgę o niezapisanych stronicach i mówi: „Za każdym razem, gdy jakiś wiersz zacznie powstawać w twojej głowie, gdy zbliży się do twoich ust, by wyjść na światło dzienne, masz go stłumić bez litości, zapisz go raczej na tych kartach, które pozostaną w ukryciu”.
Na kartach księgi zapisane zostaną słynne rubajaty Chajjama, wiersze niegdyś lekceważone, później podziwiane. Spotkanie to będzie też początkiem niezwykłych przygód Omara, który z Samarkandy wyruszy do Isfahanu, gdzie osiądzie na dłużej. W tle przewijają się kolejne postaci historyczne, które odcisnęły swoje piętno na historii środkowej Azji, takie jak Nizam ul-Mulk, potężny wezyr, czy też Hasan Sabbah, pierwszy przywódca nizarytów, lepiej znanych jako tajemniczy Asasyni. Jedenastowieczna Persja była fascynującym i niebezpiecznym miejscem, o którym do tej pory nie wiedziałam prawie nic, a Amin Maalouf w „Samarkandzie” opiera się na wiedzy historycznej, wykorzystując prawdziwe postaci i ich życiorysy i zgrabnie splatając je z fikcyjnym wątkiem poszukiwań zaginionego rękopisu Chajjama.
Czytałam tę książkę jak w transie, jakby urok rzuciło na mnie już pierwsze zdanie: „W głębi Atlantyku spoczywa księga”. Nie dziwię się już, że nasza przypadkowa towarzyszka podróży nie zauważała piękna krajobrazu. Maalouf niczym hipnotyzer przenosi czytelnika najpierw w świat bazarów i pałaców, następnie do ogarniętej rewolucją Persji z początków XX wieku, a nawet pozwala nam na moment zajrzeć na pokład Titanica. Pisze zaś o wszystkich tych miejscach tak pięknie, tak sugestywnie, że trudno nie ulec czarowi tej niepozornej książki. Ulegniecie mu i wy, nie będę więc pisać nic więcej. Sami odkryjcie spisaną przez Maaloufa historię.
Moja ocena: 6/6
Amin Maalouf "Samarkanda"
Tłumaczenie: Alicja i Krzysztof Choińscy
Wydawnictwo Amber 1994
No Comments